Między Dobrocią a Samotnością: Historia Jadwigi Nowak

– Mamo, to jest Kinga – powiedział Tomek, a jego głos drżał lekko z emocji. Stałam w progu kuchni, wycierając ręce o fartuch, kiedy pierwszy raz zobaczyłam ją na żywo. Miała ciepłe, brązowe oczy i uśmiech, który rozświetlał całą twarz. W tej chwili poczułam coś dziwnego – mieszaninę dumy i niepokoju. Przez tyle lat byłam dla Tomka wszystkim: matką, przyjaciółką, powierniczką. Teraz miałam oddać go innej kobiecie.

Ale przecież obiecałam sobie – nigdy nie będę tą złośliwą teściową, o której opowiadają kawały. Nie będę powtarzać błędów mojej matki, która przez lata zatruwała życie mojej bratowej. Uśmiechnęłam się więc szeroko i wyciągnęłam ręce do Kingi.

– Witaj w domu, kochanie – powiedziałam szczerze. – Cieszę się, że cię poznałam.

Kinga wyraźnie się rozluźniła. Przez następne tygodnie robiłam wszystko, by poczuła się u nas jak najlepiej. Gotowałam jej ulubione potrawy, słuchałam opowieści o jej pracy w przedszkolu, pomagałam w wyborze sukni ślubnej. Czasem łapałam się na tym, że traktuję ją jak własną córkę – tej przecież nigdy nie miałam.

Jednak z czasem zaczęłam dostrzegać drobne sygnały. Kinga coraz częściej unikała wspólnych obiadów, tłumacząc się zmęczeniem albo pilnymi sprawami. Tomek wracał późno z pracy i zamykał się z nią w pokoju. Słyszałam ich śmiech i ciche rozmowy przez drzwi. Czułam się coraz bardziej zbędna.

Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy przy stole tylko we dwoje z Tomkiem, zebrałam się na odwagę.

– Synku, czy wszystko w porządku? – zapytałam cicho.

Tomek spojrzał na mnie zaskoczony.

– Oczywiście, mamo. Dlaczego pytasz?

– Mam wrażenie, że Kinga mnie unika… Może coś zrobiłam nie tak?

Westchnął ciężko.

– Mamo, Kinga cię bardzo lubi. Po prostu… Chcemy mieć trochę prywatności. Wiesz, jesteśmy już dorośli.

Zabolało mnie to bardziej, niż chciałam przyznać. Przez całe życie byłam dla Tomka opoką. Teraz miałam się wycofać? Czy to znaczyło, że już mnie nie potrzebuje?

Próbowałam znaleźć sobie nowe zajęcia. Zapisałam się na kurs haftu w domu kultury, zaczęłam spotykać się z sąsiadkami na kawie. Ale pustka w domu była coraz bardziej dotkliwa. Czułam się jak cień we własnym życiu.

Któregoś dnia usłyszałam przez przypadek rozmowę Kingi przez telefon.

– Tak, mama Tomka jest bardzo miła… Ale czasem mam wrażenie, że za bardzo się stara. Chciałabym mieć trochę swobody, wiesz? – mówiła do swojej przyjaciółki.

Zrobiło mi się przykro. Czy naprawdę byłam aż tak uciążliwa? Przecież chciałam tylko dobrze…

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: Może powinnam wyjechać na jakiś czas? Dać im przestrzeń? Ale co wtedy ze mną? Przecież całe moje życie to ten dom i mój syn…

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Kingą szczerze.

– Kingo, czy mogę cię o coś zapytać? – zaczęłam niepewnie.

Spojrzała na mnie z lekkim niepokojem.

– Oczywiście, pani Jadwigo.

– Proszę cię, mów mi po imieniu… Chciałam tylko wiedzieć, czy czujesz się tu dobrze? Może czegoś ci brakuje?

Kinga zawahała się przez chwilę.

– Jest mi tu dobrze… Naprawdę doceniam pani troskę i wszystko, co pani robi. Ale czasem… Czasem czuję się trochę przytłoczona tą dobrocią. Chciałabym mieć więcej niezależności.

Poczułam ukłucie żalu. Przez chwilę milczałyśmy obie.

– Rozumiem – powiedziałam w końcu cicho. – Chyba za bardzo chciałam być dla was dobra… Przepraszam.

Kinga podeszła i objęła mnie lekko.

– Nie ma za co przepraszać. Po prostu musimy znaleźć złoty środek.

Od tego dnia zaczęłam się wycofywać. Pozwalałam im samym decydować o codziennych sprawach, przestałam narzucać swoje pomysły na obiad czy wspólne spędzanie czasu. Starałam się być obecna, ale nie nachalna.

Minęły miesiące. Tomek i Kinga zaczęli planować własne mieszkanie. Kiedy pewnego wieczoru oznajmili mi, że wyprowadzają się za dwa tygodnie do nowego lokum na drugim końcu miasta, poczułam pustkę tak wielką, że aż zabrakło mi tchu.

Pomagałam im pakować rzeczy, układać kartony z książkami i ubraniami. Uśmiechałam się i żartowałam, choć serce miałam ściśnięte ze smutku.

W dniu przeprowadzki stałam w pustym przedpokoju i patrzyłam na drzwi zamykające się za moim synem i jego żoną. Nagle zrobiło mi się zimno i cicho jak nigdy dotąd.

Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty i spojrzałam na zdjęcie Tomka z dzieciństwa. Łzy same napłynęły mi do oczu.

Czy naprawdę bycie dobrą matką oznacza samotność? Czy można kochać za bardzo? A może po prostu muszę nauczyć się żyć dla siebie?

Czasem dobroć nie wystarcza – trzeba jeszcze umieć odpuścić. Ale jak nauczyć się tego po tylu latach oddania?

Może ktoś z was zna odpowiedź?