Mąż w sercu, ale samotna w domu – historia Brygidy z warszawskiego blokowiska

– Brygida, wiedź, siedziałam wczoraj u Halinki na herbatce i wygadała mi nowinę. Szła właśnie na zakupy, a tu widzi, jak Przemek, niby twój mąż, wychodzi z twojego mieszkania. Na drugi dzień spotyka go znów na Dworcu Centralnym, ale w towarzystwie jakiejś blondynki! Przecież nie męcz mnie tak – macie się czy nie? – głos sąsiadki Eli rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak zamknęłam za nią drzwi.

Oparłam się o zimną ścianę korytarza i westchnęłam ciężko. Wzięłam do ręki gazetę, próbując zająć myśli czymkolwiek innym, ale litery rozmazywały mi się przed oczami. Przemek… Mój mąż od piętnastu lat. Człowiek, z którym dzieliłam wszystko – radości, smutki, kredyt na mieszkanie i nawet te nieszczęsne święta u teściowej. A teraz? Od miesięcy czułam się coraz bardziej samotna. On wracał późno z pracy, tłumaczył się nadgodzinami, a ja coraz częściej zasypiałam sama, z twarzą w poduszce mokrej od łez.

Nie chciałam wierzyć w plotki. Halinka zawsze miała język ostry jak brzytwa i lubiła podkręcać każdą historię. Ale Eli ufałam. Była moją przyjaciółką od lat, znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Jeśli ona coś mówiła…

Zadzwoniłam do Przemka. Odebrał po kilku sygnałach.

– Cześć, Bryśka. Co tam?
– Możemy porozmawiać? – zapytałam cicho.
– Teraz? Jestem w pracy…
– To ważne.

Westchnął.

– Dobrze, wrócę szybciej.

Czekałam na niego jak na wyrok. W mieszkaniu panowała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara i szum ulicy za oknem. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy szczerze. Kiedy ostatni raz spojrzał na mnie tak, jak dawniej – z czułością i troską. Zawsze był gdzieś obok, ale jakby coraz dalej ode mnie.

Drzwi skrzypnęły. Przemek wszedł do środka, rzucił torbę na podłogę i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– O co chodzi?

Zebrałam się w sobie.

– Przemek… Ludzie mówią różne rzeczy. Że widują cię z jakąś kobietą. Że wychodzisz z naszego mieszkania wtedy, kiedy mnie nie ma…

Przez chwilę milczał. Patrzył na mnie długo, jakby ważył każde słowo.

– Brygida… To nie tak, jak myślisz.
– To jak?
– To koleżanka z pracy. Pomagam jej czasem… Ma trudną sytuację.
– A na Dworcu Centralnym? Też jej pomagałeś?

Zacisnął usta.

– Nie chcę o tym rozmawiać.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Łzy napłynęły mi do oczu.

– Przemek… Ja już nie wiem, co mam myśleć. Czuję się sama. Nawet kiedy jesteś obok, czuję się samotna.

Odwrócił wzrok.

– Przepraszam… Po prostu mam dużo na głowie.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam do kuchni i zaczęłam bezmyślnie myć naczynia. Woda była gorąca, parzyła mi dłonie, ale nie przestawałam szorować talerzy, jakby to miało zmyć cały ból i niepewność.

Następne dni były jeszcze trudniejsze. Przemek wracał coraz później, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że rozmawiam sama ze sobą albo z kotem. Sąsiadki patrzyły na mnie z ukosa, a Halinka tylko kiwała głową ze współczuciem.

W końcu nie wytrzymałam i pojechałam do mamy do Piaseczna. Siedziałyśmy przy stole w kuchni, piłyśmy herbatę z malinami.

– Brygida… – zaczęła mama ostrożnie – Może powinnaś z nim porozmawiać jeszcze raz? Albo… pomyśleć o sobie?
– Mamo, ja już nie wiem, co robić – wyszeptałam. – Kocham go, ale nie chcę być tylko dodatkiem do jego życia.

Mama pogładziła mnie po dłoni.

– Czasem trzeba wybrać siebie, nawet jeśli to boli.

Wróciłam do Warszawy z ciężkim sercem. W mieszkaniu panował bałagan – Przemek nawet nie zdjął butów, zostawił brudne kubki na stole. Poczułam gniew i żal naraz. Czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie?

Wieczorem usiadłam naprzeciwko niego w salonie.

– Przemek… Musimy podjąć decyzję. Tak dalej być nie może.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Chcesz rozwodu?
– Chcę prawdy. I chcę być szczęśliwa – odpowiedziałam cicho.

Przez chwilę milczał. Potem spuścił głowę.

– Brygida… Ja naprawdę nie chciałem cię zranić. Ale pogubiłem się. Ta kobieta… Ona dała mi coś, czego mi brakowało od dawna – rozmowę, zainteresowanie…

Poczułam ukłucie zazdrości i rozpaczy.

– A ja? Ja ci tego nie dawałam?
– Ty byłaś zawsze zajęta domem, pracą… Jakoś się rozminęliśmy.

Siedzieliśmy tak długo w ciszy. W końcu powiedziałam:

– Może powinniśmy dać sobie czas osobno? Zastanowić się nad wszystkim?

Przemek skinął głową bez słowa i wyszedł z mieszkania tej samej nocy.

Zostałam sama w naszym pustym mieszkaniu. Cisza była ogłuszająca. Patrzyłam przez okno na światła miasta i zastanawiałam się: czy to już koniec? Czy można jeszcze odbudować coś, co tak długo się rozpadało?

Dziś mija miesiąc od tamtej rozmowy. Przemek dzwoni czasem, pyta o zdrowie kota i czy potrzebuję czegoś ze sklepu. Ja uczę się żyć sama ze sobą – pierwszy raz od lat kupiłam sobie kwiaty do wazonu i poszłam do kina bez towarzystwa. Czasem płaczę nocami, ale coraz częściej czuję ulgę zamiast bólu.

Czy można być samotnym mając męża? Czy lepiej być samemu niż samotnym w związku? Może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas rani – nawet jeśli boli najbardziej.