Mąż odszedł, ale się pomylił: Historia Agnieszki i Krzysztofa
— Znowu ta kapusta? — Krzysztof nawet nie próbował ukryć irytacji, kiedy wszedł do kuchni. Stałam przy kuchence, mieszając kapustę zasmażaną z boczkiem i cebulą. Zapach był intensywny, domowy, taki jak lubił mój ojciec. Ale Krzysztof? On zawsze kręcił nosem. — Przecież wiesz, że nie znoszę tego zapachu — dodał, zdejmując marynarkę i wieszając ją z przesadną starannością.
— Pewnie już jadłeś w pracy? — zapytałam cicho, próbując nie dać po sobie poznać rozczarowania. Ostatnio coraz częściej wracał późno, a ja coraz częściej gotowałam tylko dla siebie i naszej córki, Zosi.
— Tak, jadłem — odpowiedział chłodno. — Nie musisz się starać.
W tej chwili poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez lata starałam się być dobrą żoną, matką, gospodynią. Dbałam o dom, o niego, o naszą córkę. A on? Coraz bardziej oddalał się ode mnie, jakbyśmy byli tylko współlokatorami.
Zosia wbiegła do kuchni z zeszytem w ręku.
— Mamo, pomożesz mi z zadaniem z matematyki? — zapytała z nadzieją.
— Zaraz, kochanie — odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć.
Krzysztof spojrzał na nas z góry.
— Ja idę pod prysznic — rzucił i zniknął w łazience.
Wiedziałam już wtedy, że coś jest nie tak. Od miesięcy czułam chłód w jego spojrzeniu, dystans w dotyku. Przestał mnie całować na pożegnanie, przestał pytać o mój dzień. Zaczęłam podejrzewać najgorsze.
Tydzień później wszystko się wyjaśniło. Był piątek wieczór, Zosia nocowała u koleżanki. Krzysztof wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i przez chwilę milczał.
— Musimy porozmawiać — powiedział w końcu.
Serce zaczęło mi bić jak oszalałe.
— O co chodzi?
— To nie ma sensu — zaczął powoli. — My… my już nie jesteśmy razem. Ja… poznałem kogoś.
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
— Kogo? — wyszeptałam.
— To nie ma znaczenia — odpowiedział szybko. — Po prostu… chcę odejść.
Nie płakałam wtedy. Byłam jak sparaliżowana. Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Że po tylu latach wspólnego życia on po prostu odchodzi.
Następne dni były jak koszmar. Krzysztof spakował walizkę i wyprowadził się do wynajętego mieszkania na drugim końcu miasta. Zosia płakała nocami, nie rozumiejąc, dlaczego tata już z nami nie mieszka. Ja próbowałam być silna dla niej, ale w środku czułam się pusta i zdradzona.
Mijały tygodnie. Krzysztof dzwonił rzadko, widywał się z Zosią co drugi weekend. Ja zaczęłam powoli układać sobie życie na nowo. Pracowałam więcej, zapisałam się na jogę, zaczęłam spotykać się z koleżankami, które przez lata zaniedbywałam dla rodziny.
Pewnego dnia spotkałam Krzysztofa przypadkiem w centrum handlowym. Był sam, wyglądał na zmęczonego i przygnębionego.
— Cześć — powiedział niepewnie.
— Cześć — odpowiedziałam chłodno.
Przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu odwagi.
Kilka tygodni później zadzwonił do mnie wieczorem.
— Agnieszka… możemy porozmawiać?
— O czym?
— O nas… o wszystkim.
Nie chciałam słuchać jego tłumaczeń. Ale zgodziłam się spotkać, głównie ze względu na Zosię.
Usiedliśmy w kawiarni niedaleko naszego dawnego domu. Krzysztof wyglądał na jeszcze bardziej przybitego niż ostatnio.
— Popełniłem błąd — zaczął cicho. — Myślałem, że gdzie indziej znajdę szczęście… Ale to była iluzja. Tamta kobieta… to nie było to. Zrozumiałem, co straciłem.
Patrzyłam na niego bez słowa. W środku czułam gniew i żal, ale też współczucie.
— Chciałbym wrócić — powiedział nagle. — Do ciebie… do Zosi… do domu.
Zamilkłam na dłuższą chwilę. W głowie kłębiły mi się tysiące myśli: czy można wybaczyć taką zdradę? Czy można odbudować zaufanie? Czy warto?
— Krzysztofie… — zaczęłam powoli. — Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Nie wiem nawet, czy chcę próbować od nowa.
Spojrzał na mnie błagalnie.
— Proszę… daj mi szansę.
Wróciłam do domu rozbita emocjonalnie. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, myśląc o naszej przeszłości i przyszłości Zosi. Rano spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę zmęczoną życiem, ale silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.
Minęły kolejne tygodnie. Krzysztof próbował odzyskać moje zaufanie: pomagał Zosi w lekcjach, przynosił kwiaty bez okazji, gotował obiady (bez kapusty). Ale ja już byłam inna. Nauczyłam się żyć sama ze sobą i dla siebie.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole — ja, Zosia i Krzysztof. Rozmawialiśmy spokojnie o szkole, pracy i codziennych sprawach. Poczułam wtedy coś dziwnego: spokój i wdzięczność za to, co mam teraz.
Może życie polega właśnie na tym, żeby nauczyć się puszczać to, co boli? Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby odnaleźć siebie? Czy można naprawdę wybaczyć i zacząć od nowa? Co wy byście zrobili na moim miejscu?