Matka, która zrujnowała szczęście syna: historia nieszczęsnej panny młodej
Dziś zapiszę historię, która wciąż mnie się przypomina, niby niedopity kubek gorzkiej herbaty. Zuzanna nerwowo poprawiła kołnierzyk bluzki i spojrzała na starą kamienicę w centrum Poznania. W dłoniach ściskałam bukiet dla przyszłej teściowej i pudełko domowych ciastek. Dziś miałam poznać matkę mojego narzeczonego, Tomasza. Dzień, od którego wiele zależało. I, jak się później okazało, nie bez powodu.
— Oddychaj, Zuzka, oddychaj — powtarzałam sobie w myślach, próbując opanować drżenie rąk. Tomasz uśmiechnął się do mnie ciepło, ściskając moją dłoń. — Będzie dobrze, mama jest po prostu… specyficzna — szepnął, ale w jego głosie wyczułam cień niepokoju.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem. W progu stanęła kobieta o surowym spojrzeniu i spiętych włosach. Pani Helena. Jej wzrok przesunął się po mnie od stóp do głów, jakby oceniał każdy szczegół mojego wyglądu.
— Dzień dobry, pani Heleno — wydukałam, podając jej kwiaty i ciastka. — To dla pani, upiekłam sama.
Nie odpowiedziała od razu. Wzięła bukiet, powąchała go ostentacyjnie i odstawiła na komodę. Ciastek nawet nie dotknęła.
— Tomaszu, pomóż mi w kuchni — rzuciła synowi przez ramię, a mnie zostawiła samą w przedpokoju.
Stałam tam przez chwilę, słysząc zza drzwi ciche szepty. „Nie podoba mi się. Za cicha. Za skromna. Co ona może ci dać?”
Weszłam do salonu z sercem ściśniętym jak pięść. Pani Helena siedziała już przy stole, patrząc na mnie z wyraźną dezaprobatą.
— Skąd jesteś? — zapytała chłodno.
— Z małej miejscowości pod Gnieznem…
— A rodzice? Czym się zajmują?
— Tata pracuje w warsztacie samochodowym, mama jest pielęgniarką.
Pani Helena uniosła brwi.
— Czyli nie masz żadnego zaplecza. Tomasz zasługuje na więcej.
Zamarłam. Tomasz próbował coś powiedzieć, ale matka uciszyła go gestem.
— Mój syn kończy prawo. Ty studiujesz pedagogikę? Co z tego będziecie mieli?
Poczułam gorąco na twarzy i łzy pod powiekami. Próbowałam się uśmiechnąć.
— Kochamy się…
— Miłość to za mało — przerwała mi ostro. — Życie to nie bajka.
Obiad był torturą. Każde moje słowo było kwestionowane, każdy gest oceniany. Gdy zaproponowałam pomoc przy sprzątaniu, pani Helena spojrzała na mnie z pogardą:
— U nas w domu nie wypada narzucać się gospodyni.
Tomasz milczał coraz bardziej przygaszony. Pożegnanie było chłodne. Wyszliśmy na klatkę schodową w ciszy.
— Przepraszam cię za nią — wyszeptał Tomasz, obejmując mnie mocno. — Ona taka już jest…
Przez kolejne tygodnie czułam jej obecność między nami jak cień. Tomasz coraz częściej wracał zamyślony z odwiedzin u matki. Coraz rzadziej rozmawialiśmy o ślubie.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie pani Helena.
— Zuzanno, musimy porozmawiać jak dorosłe kobiety — powiedziała zimno. — Nie chcę cię w życiu mojego syna. On zasługuje na kogoś lepszego.
Zaniemówiłam. Próbowałam tłumaczyć, że kocham Tomasza i chcę jego szczęścia, ale ona nie słuchała.
— Jeśli naprawdę go kochasz, odejdź sama. Nie niszcz mu przyszłości.
Po tej rozmowie długo płakałam. Tomasz próbował mnie pocieszać, ale widziałam, że jest rozdarty między mną a matką.
W końcu przyszedł dzień decyzji. Siedzieliśmy razem na ławce w parku Cytadela. Tomasz trzymał moją dłoń, ale patrzył gdzieś daleko.
— Zuzka… Ja nie wiem, czy dam radę tak żyć… Mama… Ona nigdy cię nie zaakceptuje…
Patrzyłam na niego przez łzy.
— A ty? Ty mnie akceptujesz?
Nie odpowiedział od razu. Wstał i odszedł kilka kroków dalej.
Tamtego dnia rozstaliśmy się bez słowa pożegnania.
Minęły miesiące. Czasem widuję Tomasza na ulicach Poznania — zawsze sam, zawsze zamyślony. Ja próbuję ułożyć sobie życie na nowo, ale wciąż wracam myślami do tamtego dnia i tej rozmowy z jego matką.
Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę miłość to za mało? Może czasem największym wrogiem szczęścia są ci, którzy powinni je chronić…