„Masz miesiąc, żeby się wynieść!” – Historia o rodzinie, zdradzie i poszukiwaniu własnego miejsca
– Masz miesiąc, żeby się wynieść! – głos pani Heleny odbił się echem w mojej głowie, jakby ktoś właśnie wydał na mnie wyrok. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z niedopitą herbatą. Ręce mi drżały. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
– Mamo, ale… – Piotr próbował coś powiedzieć, ale jego głos był cichy, niemal nieśmiały. Zawsze taki był przy swojej matce – posłuszny, jakby bał się jej sprzeciwić.
– Nie ma żadnego „ale”, Piotrze. To mój dom. Iza, ty chyba rozumiesz, prawda? – spojrzała na mnie z tym swoim chłodnym uśmiechem. – Młodzi powinni być samodzielni. Ja już swoje zrobiłam.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez ostatnie dwa lata mieszkaliśmy u niej – po ślubie nie było nas stać na własne mieszkanie, a ona sama zaproponowała pomoc. „Jesteśmy rodziną”, mówiła wtedy. Teraz czułam się jak intruz.
Wieczorem leżałam w łóżku obok Piotra. Milczał. W końcu nie wytrzymałam:
– Powiesz coś? Zamierzasz tak po prostu się zgodzić?
– Iza… To jej mieszkanie. Może ma rację? Może powinniśmy już…
– Może powinniśmy? – przerwałam mu z goryczą. – Ty naprawdę nie widzisz, jak ona nas traktuje? Jak mnie traktuje?
Odwrócił się do ściany. Zawsze tak robił, gdy nie chciał rozmawiać.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą w listopadzie. Helena chodziła po mieszkaniu z podniesioną głową, jakby już świętowała nasze wyjście. Ja starałam się unikać jej wzroku. Piotr coraz częściej wracał późno z pracy.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Magda, zauważyła moje rozkojarzenie.
– Coś się stało?
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie w kuchni.
– Wiesz co? Moja teściowa też była okropna. Ale twój Piotr powinien stanąć po twojej stronie! – powiedziała z przekonaniem.
Wróciłam do domu z postanowieniem, że porozmawiam z Piotrem jeszcze raz. Tym razem stanowczo.
– Musimy coś zrobić – zaczęłam od progu. – Nie możemy tak po prostu odejść z dnia na dzień! Gdzie mamy iść? Wynajem kosztuje majątek, a nasze oszczędności…
– Iza, ja już rozmawiałem z mamą. Ona się nie zgodzi. Powiedziała, że to dla naszego dobra.
– Dla naszego dobra?! – krzyknęłam. – Ona chce się nas pozbyć!
Wybuchłam płaczem. Piotr próbował mnie objąć, ale odepchnęłam go.
Następnego dnia Helena zostawiła mi na stole kartkę: „Proszę pamiętać o terminie wyprowadzki”.
Zadzwoniłam do mojej mamy.
– Mamo…
– Córeczko, przyjedź do nas na kilka dni. Odpoczniesz od tego wszystkiego.
Pojechałam do rodzinnego domu pod Warszawą. Mama tuliła mnie długo w kuchni pachnącej ciastem drożdżowym.
– Iza, musisz walczyć o siebie. Nie pozwól im decydować za ciebie.
Wieczorem zadzwonił Piotr.
– Wrócisz jutro?
– Nie wiem… Muszę pomyśleć.
Czułam się rozdarta między lojalnością wobec męża a własną godnością.
Po kilku dniach wróciłam do Warszawy. W mieszkaniu panowała cisza. Helena była w swoim pokoju, Piotr siedział przy stole i przeglądał ogłoszenia wynajmu mieszkań.
– Znalazłem coś… Ale to kawalerka na Pradze. Daleko od twojej pracy.
– Nie o to chodzi! – wybuchłam. – Chodzi o to, że pozwoliłeś jej nami pomiatać!
Piotr spuścił wzrok.
Wieczorem usłyszałam rozmowę Heleny przez telefon:
– Tak, już niedługo będą się wyprowadzać… Tak, w końcu będę miała spokój…
Zacisnęłam pięści ze złości. Postanowiłam porozmawiać z nią otwarcie.
– Pani Heleno… Dlaczego pani to robi?
Spojrzała na mnie chłodno.
– Bo mam dość tej sytuacji. Chciałam wam pomóc, ale czuję się jak obca we własnym domu. Poza tym… Piotr powinien być samodzielny.
– A ja? Ja też jestem częścią tej rodziny!
Wzruszyła ramionami.
Przez kolejne dni czułam się coraz bardziej niewidzialna. Piotr zamknął się w sobie. Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: o rachunki, o zakupy, o to, kto wyniesie śmieci.
W końcu nadszedł dzień wyprowadzki. Spakowaliśmy rzeczy do kilku walizek i kartonów. Helena nawet nie wyszła z pokoju, żeby się pożegnać.
Zamieszkaliśmy w małym mieszkanku na Pradze. Było ciasno i ciemno, ale przynajmniej nasze.
Przez pierwsze tygodnie czułam ulgę – nikt mnie nie oceniał, nie patrzył krzywo na każdy mój ruch. Ale między mną a Piotrem narastał dystans.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
– Iza… Przepraszam cię za wszystko. Za to, że nie potrafiłem cię obronić przed mamą…
Popatrzyłam na niego długo.
– Chciałabym wierzyć, że jeszcze możemy być rodziną… Ale musisz mi pomóc odbudować zaufanie.
Przytulił mnie mocno pierwszy raz od dawna.
Minęły miesiące. Zaczęliśmy powoli odbudowywać nasze życie na własnych zasadach. Czasem było ciężko – brakowało pieniędzy, kłóciliśmy się o drobiazgi, tęskniłam za poczuciem bezpieczeństwa. Ale nauczyliśmy się rozmawiać ze sobą szczerze i wspierać nawzajem.
Czasem zastanawiam się: czy rodzina to tylko więzy krwi i wspólne mieszkanie? Czy może to coś więcej – wybór bycia razem mimo wszystko? Czy wy też mieliście kiedyś poczucie zdrady ze strony najbliższych?