List przed przyjazdem — cena spokoju

— Halina, musimy porozmawiać — głos Wojtka był cichy, ale w jego oczach widziałam niepokój, którego nie znałam wcześniej. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a dzieci bawiły się w pokoju obok. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy, ale ja czułam tylko gorycz. — Straciłem pracę. Fabryka zamknęła dział, nie mają już dla mnie miejsca.

W tej chwili świat zawirował. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko zły sen, że zaraz się obudzę i wszystko wróci do normy. Ale Wojtek patrzył na mnie poważnie, zrezygnowany. — Halina, próbowałem wszędzie. Wysyłałem CV, chodziłem na rozmowy… Nic. Wiesz, ile mamy na koncie. Muszę wyjechać do Niemiec. Tam jest praca, dobre pieniądze. To jedyne wyjście.

Nie chciałam się zgodzić. Bałam się tej samotności, bałam się, że coś się zmieni między nami. Ale patrząc na nasze dzieci — Tomka i Kingę — wiedziałam, że nie mamy wyboru. — Dobrze — powiedziałam cicho. — Ale wrócisz na święta?

Obiecał. I wyjechał tydzień później.

Pierwsze tygodnie były najgorsze. Każdy wieczór ciągnął się w nieskończoność. Dzieci pytały o tatę, a ja tłumaczyłam, że pracuje daleko, żebyśmy mogli mieć lepsze życie. Tomek zamknął się w sobie, Kinga zaczęła płakać bez powodu. Ja sama czułam się jak cień człowieka — niby żyłam, ale wszystko było jakby za szybą.

Wojtek dzwonił codziennie. Opowiadał o pracy na budowie, o kolegach z Polski i Ukrainy, o tym, jak tęskni za domem. Ale z czasem rozmowy stawały się coraz krótsze, coraz bardziej powierzchowne. Zaczęłam się martwić.

Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list. Nie był to rachunek ani reklama — zwykła koperta, adresowana do mnie ręką Wojtka. Drżącymi rękami otworzyłam ją i zaczęłam czytać:

„Halina,

Nie wiem, jak to napisać. Przepraszam, że nie dzwoniłem ostatnio tak często. Praca jest ciężka, czasem nie mam siły nawet mówić. Ale to nie wszystko… Poznałem tu kogoś. Nie wiem jeszcze, co z tego będzie, ale musisz wiedzieć prawdę. Nie chcę cię okłamywać.

Wojtek”

Świat zawirował po raz drugi. Najpierw był szok, potem gniew i rozpacz. Jak mógł? Po tylu latach? Przecież byliśmy szczęśliwi… Czy byliśmy? Może tylko mi się wydawało?

Przez kilka dni chodziłam jak otępiała. Nie powiedziałam dzieciom nic — jak miałabym im to wytłumaczyć? Tomek patrzył na mnie podejrzliwie, Kinga tuliła się do mnie częściej niż zwykle.

W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Wojtka.

— Halina…

— Dlaczego? — przerwałam mu od razu. — Dlaczego mi to robisz? Dlaczego nam to robisz?

— Nie wiem… Po prostu… Jest mi tu tak samotnie. Pracuję po dwanaście godzin dziennie, wracam do pustego pokoju… Poznałem Anię na stołówce. Rozmawiamy dużo… Nie wiem, co dalej.

— A my? Ja? Dzieci?

— Halina… Przepraszam.

Rozłączyłam się bez słowa.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak automat. Dzieci szkoła-dom-sklep-pranie-gotowanie-praca na pół etatu w bibliotece. Wieczorami płakałam w poduszkę tak cicho, żeby nie usłyszały.

Mama próbowała mnie pocieszać: — Halinko, dasz radę. Wojtek wróci po rozum do głowy.

Ale ja już nie wierzyłam w bajki.

Któregoś dnia Tomek wrócił ze szkoły pobity. Ktoś wyśmiewał się z niego, że tata „uciekł do Niemiec” i „ma nową rodzinę”. Serce mi pękło na milion kawałków.

Wieczorem usiedliśmy razem w kuchni.

— Mamo… Tata już nie wróci?

— Nie wiem, kochanie…

— Czy to moja wina?

Przytuliłam go mocno.

— Absolutnie nie! To nie twoja wina! Tata cię kocha…

Ale sama nie byłam tego taka pewna.

Minęły dwa miesiące od tamtego listu. Wojtek dzwonił rzadziej i rzadziej. W końcu napisał SMS: „Przyjadę na święta. Musimy porozmawiać”.

Przygotowałam dom najlepiej jak umiałam — choinka, pierogi, barszcz czerwony… Ale w sercu miałam tylko lód.

Wojtek przyjechał wieczorem 23 grudnia. Dzieci rzuciły mu się na szyję, a ja stałam z boku i patrzyłam na niego obcego człowieka.

Po kolacji usiedliśmy sami w kuchni.

— Halina… Ja naprawdę nie wiem, co robić. Tamta kobieta… To nic poważnego. Ale czuję się tam potrzebny, doceniony… Tu wszystko jest takie trudne.

— A my? My nie jesteśmy ważni?

— Jesteście… Ale ja też jestem człowiekiem.

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

W święta dzieci były szczęśliwe, ale ja czułam tylko pustkę i żal.

Po Nowym Roku Wojtek wrócił do Niemiec. Nie wiem, co będzie dalej. Może wróci do nas na stałe, może zostanie tam na zawsze.

Czasem myślę: czy cena spokoju — tych kilku dodatkowych złotych na koncie — jest tego warta? Czy lepiej mieć mniej pieniędzy, ale być razem? Czy można jeszcze odbudować zaufanie po takim liście?

Może ktoś z was zna odpowiedź…