Letni relaks, który zamienił się w burzę: historia Jagody i Marka

„No i co to ma być?!” – wykrzyknęłam, stojąc pośrodku salonu, z widoczną irytacją w głosie. Drżałam ze złości. Rozglądałam się po pokoju, jakby odpowiedź na moje pytanie miała się ukrywać gdzieś między nową kanapą a pastelowymi ścianami. „Znowu?! Trzeci raz w tym miesiącu! Ile można?!”

Na kanapie, wygodnie rozparty na poduszkach, siedział Marek. W jednej ręce trzymał telefon, w drugiej pilot od telewizora. Nawet nie podniósł wzroku znad ekranu, jakby moje słowa były tylko szumem w tle. „Jagoda, przecież mówiłem ci, że miałem ciężki dzień. Chciałem tylko chwilę odpocząć.”

Poczułam, jak narasta we mnie fala bezsilności. Przecież to miał być nasz czas na letni relaks w nowym przytulnym miejscu! Po tylu miesiącach szukania mieszkania, po wszystkich kompromisach i nieprzespanych nocach, w końcu znaleźliśmy coś dla siebie. Miało być cicho, spokojnie, z dala od miejskiego zgiełku. Mieliśmy zacząć od nowa. Tymczasem wszystko wyglądało zupełnie inaczej.

„Odpocząć? Marek, ty odpoczywasz od tygodni! Ja tu wszystko ogarniam sama. Zakupy, rozpakowywanie kartonów, urządzanie… Nawet nie zauważyłeś, że lodówka jest pusta?”

Marek westchnął ciężko i w końcu spojrzał na mnie. Jego oczy były zmęczone, ale nie było w nich ani krzty zrozumienia. „Jagoda, przesadzasz. Przecież to tylko kilka rzeczy do zrobienia. Nie musisz się tak spinać.”

Zacisnęłam pięści. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę przesadzam? Czy to ja jestem problemem? Przecież nie wymagam wiele – tylko trochę wsparcia, odrobiny zaangażowania. Chciałam poczuć się ważna, doceniona. Zamiast tego czułam się jak cień we własnym domu.

Wyszłam na balkon, żeby złapać oddech. Ciepłe powietrze pachniało lipą i świeżo skoszoną trawą. Sąsiedzi rozmawiali gdzieś na dole, dzieci biegały po podwórku. Przymknęłam oczy i próbowałam sobie przypomnieć, dlaczego tak bardzo zależało mi na tej przeprowadzce.

Marek pojawił się za mną po kilku minutach. „Jagoda… Może po prostu za bardzo się wszystkim przejmujesz?”

Odwróciłam się do niego powoli. „A może ty za mało?”

Zapadła cisza. Słyszałam tylko szum liści i swoje przyspieszone bicie serca.

„Wiesz co?” – zaczęłam cicho. – „Ja naprawdę chciałam tu być szczęśliwa. Myślałam, że zaczniemy wszystko od nowa, że będzie lepiej niż w poprzednim mieszkaniu. Ale tu jest tak samo… Może nawet gorzej.”

Marek wzruszył ramionami i wrócił do salonu. Znowu zostałam sama ze swoimi myślami.

Wieczorem próbowałam jeszcze raz porozmawiać. Usiadłam obok niego na kanapie, choć czułam się jak intruz we własnym domu.

„Marek… Pamiętasz, jak obiecywałeś mi, że będziemy razem urządzać mieszkanie? Że będziemy gotować wspólne kolacje, zapraszać znajomych?”

Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. „No przecież jeszcze wszystko przed nami.”

Poczułam ukłucie żalu. „Ale ja nie chcę czekać w nieskończoność. Chcę żyć teraz.”

Nie odpowiedział. Włączył telewizor głośniej.

Następnego dnia obudziłam się wcześnie rano. Marek jeszcze spał. Przez chwilę patrzyłam na niego i zastanawiałam się, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę szczerze. Kiedy ostatni raz śmialiśmy się razem? Kiedy poczułam się kochana?

Zeszłam do kuchni i zaczęłam przygotowywać śniadanie. Kroiłam chleb zbyt mocno, jakby to miało rozładować napięcie we mnie. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk telefonu – wiadomość od mamy: „Jak się czujesz w nowym miejscu? Może przyjedziecie na obiad?”

Przez chwilę miałam ochotę napisać prawdę: że czuję się samotna, że jestem zmęczona udawaniem, że wszystko jest dobrze. Ale napisałam tylko: „Dziękuję, wszystko w porządku.”

Po południu przyszła sąsiadka z dołu – pani Halina. Przyniosła domowe ciasto i zaprosiła mnie na kawę.

„Wie pani, ja też kiedyś myślałam, że przeprowadzka wszystko zmieni” – powiedziała nagle, patrząc mi prosto w oczy. – „Ale problemy zawsze idą za nami.”

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż chciałam przyznać.

Wieczorem Marek wrócił późno z pracy. Był zmęczony i rozdrażniony.

„Co na obiad?” – zapytał bez entuzjazmu.

„Nie zrobiłam niczego specjalnego” – odpowiedziałam chłodno.

„No świetnie…” – mruknął pod nosem i poszedł do łazienki.

Usiadłam przy stole i poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę tak miało wyglądać nasze nowe życie?

Kilka dni później doszło do kolejnej kłótni – tym razem o drobiazg: rozrzucone skarpetki w przedpokoju.

„Czy ty naprawdę nie widzisz tego bałaganu?!” – krzyknęłam.

Marek spojrzał na mnie z irytacją. „Przestań się czepiać! To tylko skarpetki!”

Wtedy coś we mnie pękło.

„To nie chodzi o skarpetki! To chodzi o wszystko! O to, że jesteśmy tu razem, a ja czuję się bardziej samotna niż kiedykolwiek!”

Marek milczał przez chwilę, potem wyszedł trzaskając drzwiami.

Siedziałam długo w ciszy, patrząc przez okno na zachodzące słońce nad blokami.

Czy można zacząć od nowa bez rozmowy? Czy nowe miejsce wystarczy, by uleczyć stare rany?

Czasem myślę: może to ja za dużo oczekuję? A może po prostu boję się przyznać przed sobą, że coś się skończyło?

Ciekawa jestem… czy ktoś z was też kiedyś poczuł się obcy we własnym domu?