Kogo wprowadzasz do domu, synu?

„Kogo wprowadzasz do domu, synu…?” – to pytanie cisnęło mi się na usta, choć starałam się je połknąć, ukryć pod warstwą uśmiechu i troski. Stałam w kuchni, ścierając dłonie o fartuch, który już dawno przesiąkł zapachem pieczonego kurczaka i świeżych ziół. Krzysztof miał dziś przyprowadzić swoją narzeczoną. Pierwszy raz. Mój jedyny syn, moje oczko w głowie, miał pokazać mi kobietę, z którą chce spędzić resztę życia. Przez cały dzień czułam się jak na rozstaju dróg – z jednej strony duma i radość, z drugiej niepokój, którego nie potrafiłam nazwać.

Dom lśnił czystością. Nawet firanki wyprałam dwa dni wcześniej, a obrus wyprasowałam tak dokładnie, że aż bałam się go dotknąć. Na parapecie stygło ciasto drożdżowe, a w lodówce chłodziły się sałatki. Gołąbki nadziałam według przepisu mojej mamy – tak jak Krzysztof lubił od dziecka. Wszystko musiało być idealne. Przecież to pierwszy raz…

Zegar tykał głośniej niż zwykle. Co chwilę zerkałam przez okno, wypatrując ich na podjeździe. W końcu usłyszałam znajomy dźwięk klucza w zamku. Serce mi zamarło. Otarłam dłonie o fartuch i wyprostowałam się, próbując wyglądać na spokojną.

– Mamo, jesteśmy! – zawołał Krzysztof z przedpokoju.

Wyszłam im naprzeciw. Krzysztof uśmiechał się szeroko, ale w jego oczach dostrzegłam cień niepokoju. Obok niego stała dziewczyna – wysoka, szczupła, z krótkimi włosami farbowanymi na platynowy blond. Miała na sobie czarną kurtkę skórzaną i ciężkie buty. Jej spojrzenie było pewne siebie, ale zarazem chłodne.

– To jest Zuzanna – przedstawił ją syn.

– Dzień dobry pani Jadwigo – powiedziała cicho, wyciągając rękę.

Uścisnęłam jej dłoń, próbując ukryć drżenie. „To tylko pierwsze wrażenie” – powtarzałam sobie w myślach. „Nie oceniaj po wyglądzie”.

Zaprosiłam ich do stołu. Krzysztof od razu zaczął opowiadać o pracy, o tym jak poznali się z Zuzanną na uczelni. Słuchałam uważnie, ale nie mogłam oderwać wzroku od dziewczyny. Była uprzejma, ale wycofana. Odpowiadała krótko, unikała mojego spojrzenia.

– Zuzanna jest wegetarianką – rzucił nagle Krzysztof.

Zamarłam. Gołąbki, kurczak… wszystko przygotowałam z myślą o tradycyjnym obiedzie.

– Och… mogłam przygotować coś innego – powiedziałam cicho.

– Nie trzeba było się fatygować – odpowiedziała Zuzanna chłodno. – Przyzwyczaiłam się już do takich sytuacji.

Poczułam ukłucie w sercu. Czy to znaczyło, że nie pasuje do naszej rodziny? Że nie potrafię być dobrą gospodynią? Krzysztof spojrzał na mnie przepraszająco.

– Mamo, Zuzanna przyniosła własną sałatkę – powiedział łagodnie.

Próbowałam się uśmiechnąć, ale czułam jak narasta we mnie żal i rozczarowanie. Przez cały obiad rozmowa toczyła się głównie między Krzysztofem a mną. Zuzanna siedziała cicho, bawiąc się widelcem.

Po posiłku zaproponowałam kawę i ciasto. Wtedy Zuzanna nagle odezwała się:

– Pani Jadwigo, wiem że to dla pani ważny dzień… Ale chciałabym być szczera. Nie jestem osobą religijną. Nie zamierzam brać ślubu kościelnego ani wychowywać dzieci w wierze.

Zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Krzysztof spuścił wzrok. Poczułam jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.

– Synu… – zaczęłam drżącym głosem – czy to naprawdę jest dla ciebie w porządku?

– Mamo… kocham ją – odpowiedział cicho.

Nie wiedziałam co powiedzieć. W mojej głowie kłębiły się obrazy rodzinnych świąt, wspólnych modlitw przy stole… Wszystko to nagle wydało mi się odległe i nierealne.

Wieczorem, kiedy już wyszli, usiadłam przy stole i patrzyłam na niedojedzone gołąbki. Czułam się przegrana. Czy naprawdę tak trudno jest zaakceptować kogoś innego? Czy moje wartości są już nic nie warte? A może to ja jestem zbyt zamknięta?

Następnego dnia Krzysztof zadzwonił.

– Mamo… przepraszam za wczoraj. Wiem, że to dla ciebie trudne.

– Synku… ja tylko chcę twojego szczęścia – odpowiedziałam łamiącym się głosem.

– Wiem. Ale proszę… spróbuj ją poznać lepiej. Ona naprawdę jest dobrą osobą.

Zgodziłam się spotkać z Zuzanną jeszcze raz. Tym razem bez obiadu, bez oczekiwań. Rozmawiałyśmy długo o jej dzieciństwie, pasjach, marzeniach. Zobaczyłam w niej nie tylko „inną”, ale po prostu człowieka – może zagubionego, może szukającego swojego miejsca… ale szczerego.

Dziś wiem jedno: życie nie zawsze układa się według naszych scenariuszy. Czasem trzeba nauczyć się odpuszczać i pozwolić innym być sobą. Czy potrafię zaakceptować wybory mojego syna? Czy miłość matki powinna mieć granice? Może właśnie teraz uczę się tego najważniejszego – kochać naprawdę.