Kiedy moja teściowa dzwoni o 17:00: Czy jestem złą matką, czy po prostu złą synową?

– Znowu nie ugotowałaś zupy? – głos mojej teściowej rozbrzmiał w słuchawce, zanim zdążyłam się przywitać. Była dokładnie siedemnasta, jakby miała wbudowany zegar, który przypominał jej, że to idealny moment, by sprawdzić, czy przypadkiem nie zawiodłam kolejnego dnia.

Przez chwilę milczałam, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. W kuchni pachniało jeszcze kawą, a dzieci bawiły się w pokoju obok. Mój mąż, Tomek, miał wrócić dopiero za godzinę. Czułam, jak narasta we mnie fala irytacji i bezsilności.

– Dzieci jadły makaron z warzywami – odpowiedziałam cicho, starając się nie podnieść głosu. – Nie miałam czasu na zupę.

– Makaron? – westchnęła ciężko. – Kiedyś dzieci jadły porządnie. Zupa to podstawa. Ty chyba nie rozumiesz, jak ważne jest zdrowe odżywianie.

Zacisnęłam zęby. Ile razy już słyszałam tę litanię? Ile razy próbowałam tłumaczyć, że pracuję zdalnie, że czasem po prostu nie daję rady? Ale dla niej to zawsze była kwestia mojej nieudolności.

Odkąd wyszłam za Tomka, miałam wrażenie, że jestem na wiecznym egzaminie. Moja teściowa, pani Halina, była kobietą z zasadami – twardą, wymagającą i przekonaną o swojej nieomylności. Wychowała dwóch synów „na ludzi”, jak często powtarzała. Ja byłam dla niej tylko dodatkiem do rodziny – dodatkiem, który ciągle coś robił nie tak.

– Mamo, naprawdę staram się jak mogę – powiedziałam w końcu, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Dzieci są zdrowe i szczęśliwe.

– Szczęśliwe? – prychnęła. – Zobaczymy za kilka lat. Teraz są małe, ale potem wyjdzie wszystko na jaw. Ja tylko chcę ci pomóc.

Pomóc. To słowo brzmiało jak wyrok. Pomoc pani Haliny oznaczała kolejne uwagi, krytykę i porównania do „prawdziwych matek”.

Po rozmowie usiadłam przy stole i wpatrywałam się w ścianę. Dzieci wbiegły do kuchni – Zosia i Staś – z rumieńcami na policzkach i uśmiechami od ucha do ucha.

– Mamo, pobawisz się z nami? – zapytała Zosia.

Uśmiechnęłam się słabo i przytuliłam ją mocno. Przez chwilę poczułam spokój. Ale w głowie wciąż dudniły słowa teściowej.

Wieczorem Tomek wrócił zmęczony po pracy. Usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał uważnie.

– Znowu dzwoniła mama? – zapytał cicho.

Skinęłam głową.

– Powiedziała ci coś przykrego?

– Jak zwykle. Że jestem złą matką, bo nie ugotowałam zupy.

Tomek westchnął i przetarł twarz dłońmi.

– Wiesz, ona taka już jest…

– Ale ja już nie daję rady! – wybuchłam nagle. – Czuję się jakby wszystko co robię było złe! Ciągle tylko krytyka! Nawet nie mam prawa być zmęczona!

Tomek milczał przez chwilę.

– Może powinniśmy jej powiedzieć jasno, żeby dała ci spokój?

Pokręciłam głową. Wiedziałam, że to nic nie da. Pani Halina była jak czołg – im bardziej próbowało się ją zatrzymać, tym mocniej napierała.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo rozmowy. Czy naprawdę jestem złą matką? Czy moje dzieci będą kiedyś miały mi coś za złe? Czy Tomek żałuje wyboru żony?

Rano obudził mnie płacz Stasia. Zbiegłam do jego pokoju i zobaczyłam go z rozbitym kolanem. Przytuliłam go mocno i pocałowałam w czoło.

– Już dobrze, kochanie. Mama jest przy tobie.

Wtedy poczułam coś dziwnego – ciepło i pewność siebie. Moje dzieci mnie potrzebują. One kochają mnie taką, jaka jestem.

Ale dzień nie zapowiadał się spokojnie. Około południa zadzwoniła moja mama.

– Aniu, wszystko w porządku? Wyglądałaś wczoraj na smutną.

Moja mama zawsze potrafiła wyczuć mój nastrój przez telefon.

– Mamo… teściowa znowu mnie krytykuje. Czuję się beznadziejnie.

– Kochanie – powiedziała ciepło – ona nigdy nie będzie zadowolona. Ale ty musisz być dobra dla siebie i swoich dzieci. Nie dla niej.

Chciałam jej wierzyć, ale wciąż czułam ciężar oczekiwań pani Haliny na swoich barkach.

Po południu przyszła sąsiadka, pani Grażyna. Przyniosła ciasto i usiadła ze mną przy kawie.

– Wiesz co, Aniu? Moja teściowa była taka sama. Przez lata próbowałam jej dogodzić. Aż w końcu przestałam się starać i zaczęłam żyć po swojemu. I wiesz co? Nic się nie stało! Synowa to nie służąca!

Zaśmiałam się przez łzy. Może rzeczywiście powinnam przestać walczyć o aprobatę kogoś, kto nigdy jej nie da?

Wieczorem Tomek zaproponował spacer całą rodziną nad Wisłę. Dzieci biegały po trawie, a ja patrzyłam na nich z dumą i wzruszeniem.

– Jesteś najlepszą mamą dla naszych dzieci – powiedział cicho Tomek, ściskając moją dłoń.

Spojrzałam mu w oczy i poczułam ulgę. Może nigdy nie będę idealną synową według pani Haliny. Ale dla moich dzieci jestem wszystkim.

Kiedy wróciliśmy do domu, zadzwonił telefon. Znowu ona.

– Aniu… przepraszam za dzisiaj. Może rzeczywiście przesadzam czasem…

Zaniemówiłam ze zdziwienia. Po raz pierwszy usłyszałam od niej coś takiego.

– Dziękuję…

Rozłączyłyśmy się w ciszy pełnej niedopowiedzeń.

Siedziałam długo przy oknie, patrząc na światła miasta i myśląc o tym wszystkim.

Czy naprawdę musimy być idealni dla innych? Czy wystarczy być dobrym dla tych, których kochamy najbardziej?

A wy… czy też czuliście kiedyś, że nigdy nie będziecie wystarczająco dobrzy dla rodziny swojego partnera?