Kaprys dziecka prawie zniszczył naszą przyjaźń: Czy można uratować relację, gdy dziecko staje się centrum wszechświata?

— Znowu? — usłyszałam głos mojego męża, kiedy po raz kolejny zadzwonił domofon. Była sobota, godzina dziewiąta rano, a ja już wiedziałam, kto stoi pod drzwiami. Anka i jej córka, Zosia. Otworzyłam drzwi, zanim zdążył coś więcej powiedzieć. W progu stała moja przyjaciółka z dzieciństwa, z podkrążonymi oczami i uśmiechem wymuszonym przez zmęczenie. Zosia już biegła do salonu, rzucając kurtkę na podłogę.

— Cześć! — krzyknęła Anka, próbując dogonić córkę. — Przepraszam, że tak wcześnie… Zosia od rana marudziła, że chce do cioci Kasi.

Uśmiechnęłam się, choć w środku czułam narastające napięcie. To miało być nasze leniwe sobotnie śniadanie z Tomkiem, moim mężem. Ostatnio jednak nasze plany coraz częściej ustępowały miejsca spontanicznym wizytom Anki i jej córki. Kiedyś czekałam na te spotkania z utęsknieniem. Teraz zaczynałam się ich bać.

Zosia od razu zaczęła domagać się uwagi. — Ciociu, pobawisz się ze mną w sklep? — zapytała, ciągnąc mnie za rękę do swojego ulubionego kącika w salonie. Spojrzałam na Tomka, który tylko westchnął i wrócił do kuchni.

— Może najpierw zjemy śniadanie? — zaproponowałam, ale Zosia już była obrażona. — Ja chcę teraz! — tupnęła nogą.

Anka spojrzała na mnie przepraszająco. — Wiesz, ona ostatnio jest bardzo wrażliwa…

Przez kolejne dwie godziny próbowałyśmy rozmawiać o czymkolwiek innym niż dziecięce zabawki i bajki. Bezskutecznie. Każda próba poważniejszej rozmowy kończyła się przerwaniem przez Zosię: „Mamo, patrz!”, „Ciociu, zobacz!”, „Nudzi mi się!”. Czułam się jak statystka w teatrze jednego aktora.

Kiedy Anka zaczęła codziennie wpadać do nas po pracy „na chwilkę”, sytuacja stała się nie do zniesienia. Zosia traktowała nasz dom jak własny plac zabaw. Moje książki lądowały na podłodze, kawa rozlewała się na dywan, a rozmowy z Anką ograniczały się do wymiany spojrzeń pełnych bezradności.

Pewnego wieczoru Tomek nie wytrzymał. Siedzieliśmy we trójkę w salonie, a Zosia po raz kolejny domagała się uwagi.

— Anka, czy ona nie może się sama pobawić albo pooglądać bajki? — zapytał zniecierpliwiony.

Anka spojrzała na niego jakby nie rozumiała pytania. — Ona potrzebuje kontaktu z dorosłymi…

— Ale my też potrzebujemy chwili spokoju — odpowiedział Tomek. — To już nie jest to samo co kiedyś.

Zrobiło się niezręcznie. Anka spakowała Zosię i wyszła bez słowa. Przez kilka dni nie odzywała się do mnie wcale. Czułam się winna, ale jednocześnie miałam żal. Czy naprawdę muszę poświęcać całą swoją przestrzeń dla jej dziecka?

W końcu zadzwoniłam do niej. Odebrała po kilku sygnałach.

— Przepraszam za Tomka — zaczęłam niepewnie. — On po prostu…

— Nie musisz przepraszać — przerwała mi chłodno. — Wiem, że przesadzam z tymi wizytami. Ale czasem czuję się taka samotna…

Zamilkłyśmy na chwilę. W tle słyszałam płacz Zosi.

— Wiesz, po urodzeniu Zosi wszystko się zmieniło — powiedziała cicho Anka. — Mój świat to tylko ona. Czasem mam wrażenie, że już nie umiem rozmawiać o niczym innym.

Poczułam ukłucie żalu i współczucia. Przecież kiedyś byłyśmy nierozłączne. Razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, egzaminy na studiach, wspólne wakacje nad morzem. Teraz dzieliło nas coś niewidzialnego i coraz bardziej nie do pokonania.

Zaczęłam unikać spotkań z Anką. Tłumaczyłam się pracą, zmęczeniem, obowiązkami domowymi. Ale prawda była taka, że bałam się kolejnych wizyt Zosi i tego poczucia bycia niewidzialną dla własnej przyjaciółki.

Któregoś dnia spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie spożywczym. Anka wyglądała na jeszcze bardziej zmęczoną niż zwykle.

— Kasia… możemy pogadać? — zapytała niepewnie.

Usiadłyśmy na ławce przed sklepem. Anka zaczęła płakać.

— Boję się, że cię stracę — wyszeptała. — Wiem, że Zosia jest absorbująca… Ale ja naprawdę nie mam nikogo innego.

Objęłam ją mocno.

— Nie chcę cię stracić — powiedziałam szczerze. — Ale musimy coś zmienić. Może spróbujesz znaleźć czas tylko dla siebie? Albo poszukasz grupy wsparcia dla mam?

Anka skinęła głową przez łzy.

Od tamtej pory nasze spotkania stały się rzadsze, ale bardziej wartościowe. Czasem umawiałyśmy się same na kawę, czasem razem z Zosią szłyśmy na plac zabaw zamiast do mnie do domu. Powoli uczyłyśmy się na nowo być przyjaciółkami – już nie tylko dla siebie nawzajem, ale też dla siebie samych.

Czasem zastanawiam się, czy każda przyjaźń musi przejść taki test. Czy można naprawdę być blisko kogoś, kto nagle żyje w zupełnie innym świecie? A może prawdziwa przyjaźń polega właśnie na tym, żeby umieć znaleźć nowy sposób bycia razem – nawet jeśli to oznacza zmianę wszystkiego?