Jestem tu panią domu, a nie ty: dlaczego męczy mnie wizyta teściowej
— Znowu źle ułożyłaś talerze, Marto. Przecież mówiłam ci już tyle razy, że najpierw duże, potem małe! — głos teściowej rozbrzmiewał w kuchni jak syrena alarmowa. Stałam przy zlewie, z mokrymi rękami i zaciśniętymi zębami, próbując nie wybuchnąć. To był trzeci dzień jej wizyty i czułam się jak intruz we własnym domu.
Mój mąż, Tomek, siedział w salonie z gazetą, udając, że nie słyszy. Dzieci bawiły się cicho w swoim pokoju, jakby wyczuwały napięcie. A ja? Ja miałam ochotę wyjść na balkon i krzyczeć. Każda jej wizyta to tornado — zostawia po sobie bałagan nie tylko w kuchni, ale i w mojej głowie.
Pani Helena, moja teściowa, to kobieta z żelaznymi zasadami. W jej świecie wszystko musi być poukładane według jej reguł. Kiedy przyjeżdża do nas z Gdańska, od razu przejmuje dowodzenie: przestawia meble, zmienia ustawienie przypraw w szafkach, poprawia firanki. Nawet psa próbuje nauczyć nowych komend! Ja zaś czuję się coraz mniejsza, coraz bardziej zbędna.
— Wiesz, Marto, za moich czasów kobieta wiedziała, jak prowadzić dom — rzuciła kiedyś przy obiedzie, patrząc na mnie z góry. — Tomek zawsze miał wszystko podane na czas. Teraz… no cóż.
Zacisnęłam dłonie na widelcu tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Tomek spuścił wzrok na talerz. Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Tomkiem.
— Kochanie, musimy coś zrobić. Twoja mama… ona mnie nie szanuje. Czuję się jak służąca we własnym domu.
Tomek westchnął ciężko.
— Wiesz, jaka jest mama. Po prostu chce dobrze. Nie przejmuj się.
Nie przejmuj się? Jak mam się nie przejmować, kiedy każda moja decyzja jest kwestionowana? Kiedy nawet sposób krojenia chleba staje się powodem do krytyki?
Następnego dnia rano obudziłam się wcześniej niż zwykle. Chciałam mieć chwilę ciszy przed kolejnym dniem pełnym uwag i pouczeń. Niestety, pani Helena już krzątała się po kuchni.
— O, już wstałaś? Zrobiłam ci kawę — powiedziała tonem, który nie znosił sprzeciwu. — Ale następnym razem lepiej używaj tej kawy z górnej półki. Ta twoja jest za słaba.
Uśmiechnęłam się blado i usiadłam przy stole. W głowie miałam mętlik: czy naprawdę jestem tak beznadziejną gospodynią? Czy może to ona nie potrafi zaakceptować, że jej syn ma własną rodzinę?
W południe przyszła sąsiadka, pani Zofia.
— Dzień dobry! — zawołała radośnie od progu. — Jak tam u was?
— O, dzień dobry pani Zofio! — odpowiedziała teściowa zanim zdążyłam otworzyć usta. — Wie pani, muszę tu wszystkiego pilnować, bo młodzi to teraz nic nie potrafią.
Poczułam piekący wstyd. Sąsiadka spojrzała na mnie ze współczuciem.
Po południu dzieci przyszły do mnie z płaczem.
— Babcia powiedziała, że źle układamy zabawki i że mama nie umie gotować tak dobrze jak ona — szepnęła Hania.
Przytuliłam je mocno. Wtedy poczułam, że coś we mnie pęka.
Wieczorem zebrałam się na odwagę.
— Pani Heleno — zaczęłam drżącym głosem — bardzo proszę o trochę przestrzeni. To jest nasz dom i chciałabym sama decydować o tym, jak go prowadzimy.
Teściowa spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Ty? Ty chcesz mnie uczyć prowadzenia domu? Ja całe życie… — zaczęła podniesionym głosem.
— Tak, ja! — przerwałam jej stanowczo. — Proszę to uszanować.
W pokoju zapadła cisza. Tomek patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Dzieci schowały się za moimi plecami.
Pani Helena wstała powoli od stołu.
— Skoro tak sobie życzycie… — powiedziała chłodno i wyszła do swojego pokoju.
Noc była ciężka. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, co zrobiłam. Czy nie przesadziłam? Czy nie zraniłam Tomka?
Rano teściowa spakowała walizkę i wyszła bez słowa pożegnania. Tomek długo milczał.
— Może rzeczywiście przesadziłaś… — powiedział w końcu cicho.
Poczułam łzy napływające do oczu.
— A może po prostu chcę być panią we własnym domu? — odpowiedziałam drżącym głosem.
Dziś minął tydzień od tamtej rozmowy. W domu jest spokojniej, ale między mną a Tomkiem pojawił się mur milczenia. Dzieci są szczęśliwsze, ja też czuję ulgę… ale jednocześnie boję się kolejnej wizyty teściowej.
Czy można być szczęśliwą żoną i matką, jeśli trzeba ciągle walczyć o swoje miejsce? Czy rodzina to pole bitwy o władzę czy przestrzeń do wzajemnego szacunku? Czasem zastanawiam się: ile jeszcze jestem w stanie poświęcić dla świętego spokoju?