Jeden dzień zmienił wszystko: Mój mąż upadł na podwórku, a moje życie zamieniło się w koszmar
— Anka, podaj mi jeszcze grabie! — usłyszałam głos Pawła zza krzaków. Był piękny, słoneczny dzień, a my jak zwykle pracowaliśmy w ogrodzie. Paweł zawsze był pełen energii, żartował, śmiał się, a sąsiedzi często zatrzymywali się przy płocie, żeby z nim pogadać. Był duszą towarzystwa, wysokim, przystojnym facetem z błyskiem w oku. Czasem łapałam się na tym, że jestem z niego dumna. Ale tego dnia wszystko się zmieniło.
Nagle usłyszałam dziwny dźwięk — jakby coś ciężkiego upadło na ziemię. Odwróciłam się i zobaczyłam Pawła leżącego bezwładnie na trawie. Jego twarz była wykrzywiona, a oczy szeroko otwarte ze strachu. — Paweł! — krzyknęłam, rzucając się w jego stronę. Próbował coś powiedzieć, ale z jego ust wydobywał się tylko niezrozumiały bełkot. Moje serce waliło jak oszalałe. Zadzwoniłam po karetkę, ręce mi się trzęsły tak bardzo, że ledwo trafiłam w klawisze telefonu.
W szpitalu lekarz powiedział mi bez ogródek: — Pani mąż miał rozległy udar. Przeżył cudem, ale będzie wymagał długiej rehabilitacji. Nie wiemy, czy odzyska sprawność.
To był początek mojego koszmaru. Paweł wrócił do domu po miesiącu, ale to już nie był ten sam człowiek. Jego prawa strona była sparaliżowana, mówił niewyraźnie, często wpadał w złość z byle powodu. Czasem patrzył na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina. — Dlaczego to mnie spotkało? — powtarzał w kółko.
Na początku byłam pełna nadziei. Wierzyłam, że rehabilitacja pomoże, że Paweł wróci do dawnego życia. Ale tygodnie mijały, a poprawy nie było. Zaczęły się codzienne problemy: przewijanie go, karmienie, podawanie leków. Musiałam zrezygnować z pracy, bo nie miałam komu go zostawić. Nasza córka Ola studiuje w Krakowie i widuje nas tylko w weekendy.
Najgorsze były noce. Paweł budził się z krzykiem, płakał jak dziecko albo próbował wstać i przewracał się na podłogę. Czasem miałam ochotę wyjść z domu i już nie wracać. Ale nie mogłam — przecież przysięgałam mu „na dobre i na złe”.
Z czasem zaczęliśmy się od siebie oddalać. Paweł był coraz bardziej zgorzkniały i zamknięty w sobie. Ja czułam się jak pielęgniarka, nie żona. Brakowało mi rozmów, bliskości, zwykłego dotyku. Kiedyś byliśmy szczęśliwi — chodziliśmy na spacery po lesie, oglądaliśmy filmy do późna w nocy. Teraz każdy dzień był walką o przetrwanie.
Pewnego wieczoru Ola wróciła do domu wcześniej niż zwykle. Zastała mnie płaczącą w kuchni nad stertą brudnych naczyń. — Mamo, musisz odpocząć — powiedziała cicho. — Może tata powinien pojechać na jakiś czas do ośrodka?
Poczułam się jak najgorsza matka i żona świata. Jak mogłam choćby pomyśleć o oddaniu Pawła gdzieś indziej? Przecież on mnie potrzebuje! Ale Ola miała rację — byłam na skraju wyczerpania.
Zaczęły się kłótnie z teściową. — Gdybyś lepiej o niego dbała, może szybciej by doszedł do siebie! — wyrzucała mi przez telefon. Sąsiedzi przestali zaglądać tak często jak kiedyś. Może bali się tej naszej nowej rzeczywistości?
Czasem łapię się na tym, że tęsknię za dawnym Pawłem — za jego uśmiechem, żartami, nawet za jego bałaganiarstwem. Teraz wszystko jest inne. Każdy dzień zaczyna się od lęku: czy dam radę? Czy nie zrobię mu krzywdy przez nieuwagę? Czy wytrzymam jeszcze jeden dzień?
Ostatnio Paweł spojrzał na mnie inaczej niż zwykle. — Przepraszam cię za to wszystko — wyszeptał drżącym głosem. — Nie chciałem ci tego robić.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przytuliłam go mocno i płakaliśmy razem przez długi czas.
Czasem myślę: ile jeszcze wytrzymam? Czy mam prawo marzyć o innym życiu? Czy lojalność wobec bliskiej osoby zawsze musi oznaczać rezygnację z siebie?
Może ktoś z was zna odpowiedź na te pytania?