Jak on mógł? Historia Wisii, która nie chciała nowej mamy
Jak on mógł? Mama odeszła zaledwie kilka miesięcy temu, a on już przyprowadził tę kobietę do naszego domu. Stałam w przedpokoju, z workiem na kapcie w jednej ręce i plecakiem zwisającym z ramienia. W powietrzu unosił się obcy zapach – słodkawy, duszący, zupełnie nie taki jak perfumy mamy. Z kuchni dochodziły śmiechy. Nie jego śmiech, nie mój. Jej.
Wisia, jesteś już? – usłyszałam głos taty, ale nie wyszedł mi naprzeciw. Zamiast tego pojawiła się ona – wysoka, szczupła, z włosami upiętymi w niedbały kok. Miała na sobie maminy fartuch. Mamin fartuch! Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Cześć, Wisiu! – powiedziała z uśmiechem, jakbyśmy były starymi znajomymi. – Upiekłam ci szarlotkę.
Nie odpowiedziałam. Przeszłam obok niej, nie patrząc w oczy. Tata stał przy kuchennym stole, jakby nie wiedział, co zrobić z rękami.
– Wisia, to pani Ania. Chciałem cię przedstawić…
– Nie jestem głodna – rzuciłam i pobiegłam do swojego pokoju. Trzasnęłam drzwiami tak mocno, że aż książki spadły z półki.
Leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit. Dziś mieliśmy iść do teatru. Tata obiecał. Miałam już nawet przygotowaną sukienkę – tę granatową w białe groszki, którą mama kupiła mi na urodziny. Ale teraz wszystko było inaczej. Słyszałam ich głosy zza drzwi – ciche szepty, potem śmiech Ani. Jak on śmiał się śmiać? Jak mógł zaprosić ją do naszego domu?
Wieczorem tata zapukał do mojego pokoju.
– Wisiu, mogę wejść?
Nie odpowiedziałam. Usiadł na brzegu łóżka.
– Wiem, że jest ci trudno. Mi też jest ciężko…
– Nieprawda! – przerwałam mu. – Tobie jest dobrze! Masz ją!
Zamilkł na chwilę.
– To nie tak…
– A jak?! Mama nie żyje nawet pół roku! A ty już…
Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zabolało.
– Wisiu… Ania mi pomaga. Nam wszystkim może pomóc.
– Nie chcę jej pomocy! Chcę mamy!
Wyszedł bez słowa. Zostawił mnie samą z moim bólem i żalem.
Następne dni były jeszcze gorsze. Ania zaczęła zostawać na noc. Zajmowała miejsce mamy przy stole, wieszała swoje rzeczy w przedpokoju, nawet przestawiła kubki w kuchni! Tata coraz rzadziej ze mną rozmawiał. Kiedyś wieczorami czytał mi książki albo graliśmy w warcaby. Teraz zamykał się z Anią w salonie i słyszałam tylko ich śmiechy.
W szkole też było ciężko. Koleżanki pytały:
– Wisia, a kto to ta pani, co cię czasem odbiera?
Udawałam, że nie słyszę. Nie chciałam o tym mówić. Czułam się zdradzona przez wszystkich.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W przedpokoju stały dwie walizki Ani.
– Przeprowadza się – pomyślałam z przerażeniem i złością jednocześnie.
W kuchni Ania rozmawiała przez telefon:
– Tak, kochanie… Tak, już niedługo…
Kiedy mnie zobaczyła, odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się niepewnie.
– Wisiu… Chciałam z tobą porozmawiać.
Usiadłam naprzeciwko niej, ale nie patrzyłam jej w oczy.
– Wiem, że to dla ciebie trudne – zaczęła cicho. – Nie chcę zastąpić twojej mamy. Nigdy tego nie zrobię… Ale bardzo lubię twojego tatę i chciałabym być dla was wsparciem.
Milczałam. Bałam się, że jeśli coś powiem, zacznę płakać.
– Moja mama też zmarła, kiedy byłam mała – dodała po chwili. – Też byłam zła na cały świat…
Spojrzałam na nią pierwszy raz od tygodni. W jej oczach zobaczyłam łzy.
– To nie fair – wyszeptałam.
– Nie jest – przyznała cicho.
Tego wieczoru tata przyszedł do mojego pokoju z książką pod pachą.
– Może poczytamy razem? – zapytał nieśmiało.
Skinęłam głową i po raz pierwszy od dawna poczułam się trochę mniej samotna.
Ale to nie był koniec problemów. Kilka dni później tata oznajmił:
– Ania zamieszka z nami na stałe.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
– A mnie ktoś pytał o zdanie?!
Tata spuścił wzrok.
– Przepraszam… Myślałem, że dasz radę…
Wybiegłam z domu i długo błąkałam się po osiedlu. Wróciłam dopiero po zmroku. Ania czekała na mnie w kuchni z kubkiem herbaty.
– Martwiliśmy się o ciebie – powiedziała cicho.
Nie odpowiedziałam. Usiadłam przy stole i patrzyłam w okno.
Minęły tygodnie zanim zaczęłam akceptować jej obecność. Czasem rozmawiałyśmy o mamie. Czasem płakałyśmy razem. Tata znów zaczął spędzać ze mną czas – chodziliśmy do teatru, na lody, na spacery po parku.
Ale nigdy już nie było tak samo jak dawniej.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę pogodzić się ze stratą? Czy da się pokochać kogoś nowego bez poczucia winy wobec tego, kogo już nie ma? Może wy wiecie lepiej ode mnie…