Gwiazdka, która nie świeciła – opowieść o rodzinnych świętach i przemijaniu
– Już się chyba Janusz poddał – powiedziała mama, krojąc warzywa do sałatki jarzynowej. Jej głos był cichy, ale wyczułem w nim nutę smutku i rozczarowania. Stałem przy kuchennym stole, obierając ziemniaki, kiedy tata wszedł do kuchni, lekko pochylony, z zadyszką. – Skąd taki wniosek? – zapytał Marek, mój starszy brat, który właśnie wrócił z piwnicy z workiem węgla na świąteczny kominek.
Mama spojrzała na niego z wyrzutem. – No, nie mógł Kasiuni podnieść, żeby gwiazdkę na choinkę zawiesić. A kiedyś przecież… – urwała i westchnęła ciężko. Kasia, moja córka, miała zaledwie sześć lat i zawsze czekała na ten moment, kiedy dziadek podnosi ją wysoko, by mogła zawiesić gwiazdkę na czubku choinki. Tym razem jednak Janusz tylko uśmiechnął się blado i powiedział: „Może tata ci pomoże, Kasiu”.
W kuchni zapadła niezręczna cisza. Słychać było tylko stukanie noża o deskę i cichy szelest folii z makiem do kutii. Tata usiadł przy stole i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. – Zrobiłem się stary, synu – powiedział półgłosem, jakby sam do siebie. – Nie potrafię już nawet podnieść wnuczki.
Poczułem ukłucie żalu i bezradności. Przecież jeszcze rok temu tata był duszą towarzystwa, żartował przy stole, opowiadał historie z młodości. Teraz coraz częściej milczał, a jego ruchy stały się powolne i niepewne. Mama próbowała udawać, że wszystko jest w porządku, ale widziałem jej zatroskane spojrzenia.
– Tato jeszcze całkiem sprawny, tylko się trochę zmęczył – próbowałem załagodzić sytuację. Ale mama pokręciła głową.
– Nie, to już nie to samo. Pamiętasz, jak kiedyś sam wnosił choinkę na czwarte piętro? Teraz nawet po schodach idzie powoli…
Marek wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni. Zawsze unikał trudnych rozmów. Ja zostałem z rodzicami i Kasią, która bawiła się bombkami na dywanie.
Wieczorem cała rodzina zebrała się przy stole. Pachniało barszczem i pierogami. Dziadek siedział na swoim ulubionym krześle pod oknem, patrząc na choinkę. Kasia podeszła do niego z gwiazdką w ręku.
– Dziadku, pomożesz mi?
Tata spojrzał na mnie bezradnie. Wstałem i podniosłem córkę wysoko, a ona zawiesiła gwiazdkę na czubku drzewka. Wszyscy bili brawo, ale widziałem łzy w oczach taty.
Po kolacji mama zaczęła sprzątać ze stołu. Marek siedział w kącie z telefonem, a ja nalałem sobie kieliszek wina i usiadłem obok taty.
– Przepraszam cię, synu – powiedział nagle. – Chciałem być dla was zawsze silny. A teraz…
– Tato, nie musisz być zawsze silny – odpowiedziałem cicho. – Jesteśmy rodziną. Możesz na nas liczyć.
Tata pokiwał głową i uśmiechnął się smutno.
Następnego dnia rano mama wybuchła płaczem podczas śniadania. – Boję się o niego – powiedziała drżącym głosem. – On coraz bardziej gaśnie…
Marek spojrzał na mnie z wyrzutem. – Może powinniśmy znaleźć mu jakiegoś lekarza? Albo rehabilitację?
– On nie chce słyszeć o żadnych lekarzach! – przerwała mu mama. – Uważa, że to wstyd prosić o pomoc.
Wtedy tata wszedł do kuchni i usłyszał naszą rozmowę.
– Nie chcę być ciężarem – powiedział stanowczo. – Chcę tylko spędzić z wami spokojne święta.
Zapadło milczenie. Nikt nie wiedział, co powiedzieć.
Wieczorem poszedłem do taty do pokoju. Siedział przy oknie i patrzył na śnieg spadający za szybą.
– Pamiętasz nasze pierwsze wspólne święta po przeprowadzce do Warszawy? – zapytałem.
Tata uśmiechnął się lekko.
– Pamiętam wszystko… Jak biegaliście z Markiem po klatce schodowej, jak Wiesia piekła makowiec… To były piękne czasy.
Usiadłem obok niego.
– Tato… Boję się cię stracić.
Spojrzał na mnie poważnie.
– Synu, nikt nie jest wieczny. Ale póki jesteśmy razem przy tym stole… to znaczy najwięcej.
W Wigilię wieczorem cała rodzina usiadła przy stole. Podzieliliśmy się opłatkiem, składaliśmy sobie życzenia. Tata trzymał Kasię za rękę i patrzył na nią z czułością.
Po kolacji wyszliśmy całą rodziną na spacer po osiedlu. Śnieg skrzypiał pod butami, a światła choinek odbijały się w oknach bloków. Tata szedł wolno, ale uparcie trzymał się mojej ręki.
W pewnym momencie zatrzymał się i spojrzał mi w oczy.
– Dziękuję ci, synu… Za wszystko.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Przytuliłem go mocno.
Te święta były inne niż wszystkie poprzednie. Były pełne łez, ale też bliskości i szczerości. Po raz pierwszy poczułem prawdziwy strach przed przemijaniem… i wdzięczność za każdą chwilę razem.
Czasem zastanawiam się: czy potrafimy zaakceptować słabość tych, których kochamy? Czy umiemy być dla nich wsparciem wtedy, gdy najbardziej tego potrzebują? Może właśnie w takich chwilach rodzi się prawdziwa rodzina.