Gdy nikogo nie zostało… wspomnienie przyszło za późno
– Znowu nie przyszliście na obiad do mamy – rzucił Olek, zamykając za sobą drzwi. W jego głosie słyszałam zmęczenie, ale i coś więcej – jakby żal, który od lat narastał między nami. Spojrzałam na niego z kuchni, gdzie kroiłam marchewkę do zupy. – Olek, przecież wiesz, że nie jestem tam mile widziana – odpowiedziałam cicho.
Byliśmy razem już ponad dekadę. Wzięliśmy ślub, gdy miałam dwadzieścia pięć lat. Olek nie był jedynakiem – miał dwóch starszych braci, Marka i Tomka. Obaj od dawna ustabilizowani: rodziny, kariery, domy. Krótko mówiąc, poukładani, jak się zwykło określać. Ich matka, Wanda Nowak, zawsze była dumna ze swoich synów. Ale dumna była tylko z dwóch – ja i Olek byliśmy dla niej zawsze gdzieś na marginesie.
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Wanda patrzyła na mnie chłodno, oceniająco. – A czym ty się właściwie zajmujesz? – zapytała wtedy, jakby już wiedziała, że moja odpowiedź ją rozczaruje. Pracowałam w bibliotece miejskiej, kochałam książki i ludzi. Ale dla niej to nie było nic warte. – Bibliotekarka? No cóż… – wzruszyła ramionami i już wiedziałam, że nie mam szans.
Z czasem było tylko gorzej. Marek i Tomek przyjeżdżali w niedziele z żonami i dziećmi. Wanda piekła dla nich serniki, robiła ich ulubione pierogi. Dla nas nigdy nie starczało miejsca przy stole. – Może następnym razem – mówiła z wymuszonym uśmiechem. Olek próbował tłumaczyć: – Mama po prostu tak ma, nie przejmuj się. Ale jak się nie przejmować, kiedy twoje dziecko pyta: „Mamo, dlaczego babcia nie chce się ze mną bawić?”
Przez lata próbowałam się starać. Przynosiłam ciasta na święta, pomagałam w ogrodzie, nawet zapisałam się na kurs gotowania, żeby zrobić jej wrażenie. Nic nie działało. Wanda patrzyła na mnie jak na intruza. Czułam się coraz bardziej samotna w tej rodzinie.
A potem przyszły trudniejsze czasy. Marek wyjechał do Niemiec za pracą, Tomek rozwiódł się i zamieszkał w innym mieście. Wanda została sama w dużym domu na przedmieściach Poznania. Olek coraz częściej dzwonił do niej, proponował pomoc. Ja już nie miałam siły walczyć o jej uwagę.
Pewnego dnia zadzwoniła do nas sąsiadka Wandy.
– Pani Wanda źle się czuje, może powinniście przyjechać? – powiedziała z troską w głosie.
Pojechaliśmy natychmiast. Wanda leżała na kanapie, blada i zmęczona.
– Gdzie są Marek i Tomek? – spytała słabym głosem.
Olek spojrzał na mnie bezradnie.
– Mamo, Marek jest za granicą, Tomek ma swoje sprawy…
Wanda odwróciła wzrok.
– A wy? Wy zawsze byliście tacy… inni.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek wcześniej. Przez chwilę chciałam wyjść i już nigdy nie wracać. Ale zostałam. Pomogłam jej zrobić herbatę, posprzątałam kuchnię, przyniosłam zakupy.
Przez kolejne tygodnie odwiedzaliśmy ją regularnie. Olek naprawiał kran w łazience, ja gotowałam obiady na kilka dni. Wanda zaczęła się otwierać – opowiadała o swoim dzieciństwie na wsi pod Gnieznem, o tym jak ciężko pracowała, żeby wychować trzech synów po śmierci męża.
– Może byłam zbyt surowa… – powiedziała pewnego wieczoru, patrząc na mnie z łzami w oczach.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Przez tyle lat czekałam na te słowa.
– Chciałam tylko dobrze…
Ale czasu było coraz mniej. Wanda chorowała coraz poważniej. Marek przysłał kartkę na święta, Tomek zadzwonił raz czy dwa. My byliśmy przy niej do końca.
Kiedy odeszła, dom wydał się jeszcze bardziej pusty niż wcześniej. Siedzieliśmy z Olkiem przy stole w kuchni Wandy, patrząc na stare fotografie rozrzucone po blacie.
– Myślisz, że wiedziała? – spytałam cicho.
Olek objął mnie ramieniem.
– Myślę, że pod koniec zrozumiała więcej niż przez całe życie.
Czasem wracam myślami do tych wszystkich lat walki o akceptację. Do łez w poduszkę po kolejnych świętach spędzonych „na doczepkę”. Do pytań dzieci o to, dlaczego babcia ich nie kocha tak samo jak kuzynów.
Dziś wiem jedno: czasem wspomnienie przychodzi za późno. Można całe życie czekać na jedno dobre słowo – a kiedy ono wreszcie pada, już niczego nie zmienia.
Czy warto było tyle lat walczyć o czyjąś uwagę? Czy można przebaczyć komuś dopiero wtedy, gdy już go nie ma? Może najważniejsze jest to, by samemu nie powielać tych błędów…