Fioletowe okulary: Historia Kuby i Dzika

— Kuba, posłuchaj mnie w końcu! — głos mamy drżał, a jej oczy błyszczały od łez. Stała przy kuchennym stole, ściskając w dłoniach fioletowe okulary, które znalazła w jego plecaku. — Skąd to masz? Przecież mówiłam ci, żebyś nie zadawał się z tymi chłopakami z osiedla!

Zacisnąłem pięści. W gardle czułem gulę, jakby ktoś wsadził mi tam kamień. Nie chciałem patrzeć na mamę. Nie chciałem słuchać jej pretensji. W głowie miałem tylko obraz brudnego, wychudzonego psa, który jeszcze godzinę temu biegł przez podwórko, uciekając przed bandą miejscowych chłopaków. Słyszałem ich śmiech, widziałem, jak rzucają w niego kamieniami. Jeden z nich trafił go w łapę. Pies pisnął tak głośno, że aż mnie przeszył dreszcz.

— Kuba! — Mama podniosła głos. — Odpowiedz mi natychmiast!

— To nie od nich — wydukałem. — Znalazłem je… przy śmietniku.

— Kłamiesz — syknęła. — Znowu kłamiesz. Tak samo jak twój ojciec…

Zamilkła nagle, jakby przestraszyła się własnych słów. Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Ojciec. Temat tabu od pół roku. Odszedł bez słowa, zostawiając nas z rachunkami i pustką w mieszkaniu.

Wybiegłem z kuchni, trzaskając drzwiami. W uszach dźwięczały mi jej słowa i pisk psa. Musiałem go znaleźć. Musiałem zrobić coś dobrego, choć raz.

Na podwórku było już ciemno. Latarnie rzucały długie cienie na popękany asfalt. Szedłem powoli, rozglądając się za Dzikim — tak go nazwałem, bo był nieufny i dziki jak nikt inny. W końcu zobaczyłem go skulonego pod starym kontenerem na śmieci. Jego łapa krwawiła.

— Ciii… spokojnie, Dzik — szepnąłem, kucając obok niego. — Już dobrze. Nikogo tu nie ma.

Pies spojrzał na mnie wielkimi, smutnymi oczami. Drżał ze strachu i bólu. Wyciągnąłem rękę powoli, żeby go nie przestraszyć jeszcze bardziej. Pozwolił mi się dotknąć.

— Wiesz co? — powiedziałem cicho, wyciągając z kieszeni fioletowe okulary. — Może świat przez nie wygląda lepiej? Może mniej boli?

Założyłem okulary na nos i spojrzałem na psa. Wszystko nabrało dziwnego odcienia — świat stał się trochę mniej szary, trochę mniej straszny.

Nagle usłyszałem za sobą kroki.

— Co ty tu robisz? — To był Bartek, jeden z tych chłopaków, którzy rzucali w Dzika kamieniami.

— Nic ci do tego — odpowiedziałem ostro.

Bartek prychnął.

— Po co ci ten kundel? Jest brudny i chory. Lepiej go dobić.

Poczułem, jak krew uderza mi do głowy.

— Odejdź stąd! — krzyknąłem.

Bartek zaśmiał się i odszedł, ale wiedziałem, że to nie koniec. Oni zawsze wracali.

Przez kilka następnych dni ukrywałem Dzika w piwnicy bloku. Przynosiłem mu jedzenie i wodę, opatrywałem łapę najlepiej jak umiałem. Mama niczego nie zauważyła — była zbyt zajęta własnym smutkiem i kłótniami z babcią o pieniądze.

Pewnego wieczoru wróciłem do domu później niż zwykle. Mama czekała na mnie w przedpokoju.

— Gdzie byłeś? — zapytała zimno.

— U kolegi — skłamałem.

— U kolegi? — powtórzyła z ironią. — A może znowu przy tym psie?

Zamarłem.

— Widziałam cię przez okno — dodała cicho. — Kuba… dlaczego ty zawsze musisz być inny?

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Może dlatego, że nikt mnie nie rozumiał? Może dlatego, że tylko Dzik patrzył na mnie tak, jakby naprawdę mu zależało?

Mama westchnęła ciężko.

— Nie możemy mieć psa w domu. Nie mamy pieniędzy nawet dla siebie…

— Ale on nie ma nikogo! — wybuchnąłem. — Oni go biją! Jeśli mu nie pomogę, zabiją go!

Mama spojrzała na mnie ze zmęczeniem i smutkiem.

— Kuba… ja też czasem czuję się jak ten pies.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż wszystkie wcześniejsze kłótnie.

Przez następne dni próbowałem przekonać mamę, żeby pozwoliła mi zatrzymać Dzika choćby na chwilę. W końcu zgodziła się pod warunkiem, że znajdę mu dom do końca tygodnia.

Zacząłem chodzić po sąsiadach, pytać w sklepach i u weterynarza. Nikt nie chciał brudnego kundla z blizną na łapie.

W piątek wieczorem Bartek i jego koledzy znaleźli nas w piwnicy.

— Oddajcie tego psa! — krzyczeli.

Stanąłem przed Dzikim jak tarcza.

— Nie ruszajcie go! — wrzasnąłem.

Jeden z nich popchnął mnie na ścianę. Poczułem ból w ramieniu i upadłem na ziemię. Dzik zaszczekał rozpaczliwie i rzucił się między nas.

Wtedy pojawiła się mama. Stała w drzwiach piwnicy z telefonem w ręku.

— Już dzwonię na policję! — krzyknęła.

Chłopaki uciekli jak szczury.

Mama podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Przytuliła mnie mocno pierwszy raz od miesięcy.

— Przepraszam, Kuba… Przepraszam za wszystko…

Płakaliśmy razem długo, a Dzik leżał obok nas i patrzył swoimi wielkimi oczami.

Następnego dnia przyszła sąsiadka z trzeciego piętra. Powiedziała, że jej córka szuka psa do adopcji po śmierci swojego starego przyjaciela. Zabrała Dzika do nowego domu.

Patrzyłem za nim długo przez okno w fioletowych okularach. Świat był nadal szary i trudny, ale gdzieś tam pojawiła się nadzieja.

Czasem myślę: czy gdybym nie znalazł tych okularów, zobaczyłbym tyle dobra wokół siebie? Czy naprawdę trzeba patrzeć przez fioletowe szkła, żeby dostrzec drugiego człowieka?