Dziś wyrzuciłam z mieszkania syna i synową: Bo w końcu zrozumiałam, że moje życie to nie ich hotel

— Mamo, tylko na kilka tygodni. Obiecujemy, że nie będziemy przeszkadzać — powiedział Bartek, mój jedyny syn, stojąc w progu z Anią, swoją żoną. W ich oczach widziałam zmęczenie i nadzieję. W moim sercu ściskał się lęk, którego nie potrafiłam nazwać. Przecież to mój dom, moje miejsce spokoju po tylu latach pracy i samotności. Ale jak mogłabym odmówić własnemu dziecku?

— Oczywiście, kochanie. To przecież wasz dom — odpowiedziałam, choć już wtedy czułam, że coś się zmienia. Że ta decyzja będzie miała konsekwencje, których nie przewidziałam.

Pierwsze dni były nawet przyjemne. Ania pomagała mi w kuchni, Bartek naprawił cieknący kran. Śmialiśmy się razem przy kolacji, wspominaliśmy stare czasy. Ale tygodnie mijały, a oni nie wspominali o wyprowadzce. Zaczęły się drobne spięcia: ktoś zostawił naczynia w zlewie, ktoś inny zapomniał kupić mleka. Z czasem drobiazgi zamieniły się w poważniejsze konflikty.

Pewnego wieczoru wróciłam z pracy później niż zwykle. W kuchni panował bałagan, a z salonu dobiegały głośne śmiechy. Bartek i Ania zaprosili znajomych — bez pytania mnie o zgodę. Poczułam się jak gość we własnym domu.

— Bartek, moglibyście chociaż uprzedzić mnie, że będziecie mieć gości? — zapytałam cicho, starając się nie wybuchnąć.

— Mamo, przecież to tylko nasi znajomi. Nie przesadzaj — odpowiedział zirytowanym tonem.

Zacisnęłam usta. Nie chciałam kłótni. Przecież to tylko chwilowe…

Ale „chwilowe” trwało już trzy miesiące. Z każdym dniem czułam się coraz bardziej niewidzialna. Ania zaczęła traktować mnie jak służącą — zostawiała pranie na środku łazienki, oczekiwała obiadu na stole. Bartek coraz częściej podnosił głos, gdy prosiłam o pomoc.

Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i słuchałam ich rozmów zza ściany. Śmiali się, planowali weekendowy wyjazd ze znajomymi — oczywiście beze mnie. Poczułam się niepotrzebna, jak mebel przesuwany z kąta w kąt.

Rano zebrałam się na odwagę.

— Bartek, musimy porozmawiać — powiedziałam przy śniadaniu.

Spojrzał na mnie zniecierpliwiony.

— O co chodzi?

— Chciałabym wiedzieć, kiedy planujecie się wyprowadzić. Miało być na chwilę…

Ania przewróciła oczami.

— Naprawdę? Przecież ci nie przeszkadzamy. Pomagamy ci!

— Pomagacie? — głos mi zadrżał. — Czuję się tu jak obca. To już nie jest mój dom.

Bartek wstał gwałtownie od stołu.

— Mamo, przesadzasz! Zawsze byłaś taka dramatyczna!

Łzy napłynęły mi do oczu. Przez chwilę miałam ochotę przeprosić, wycofać się jak zawsze. Ale coś we mnie pękło.

— Dość! — powiedziałam stanowczo. — Chcę odzyskać swoje życie. Proszę was, znajdźcie sobie mieszkanie do końca miesiąca.

Zapadła cisza. Bartek patrzył na mnie z niedowierzaniem, Ania była bliska płaczu.

— Myślałem, że zawsze będziemy mogli na ciebie liczyć… — wyszeptał mój syn.

— Zawsze możesz na mnie liczyć jako matka. Ale nie jako hotelarka — odpowiedziałam drżącym głosem.

Przez kolejne dni atmosfera była ciężka jak ołów. Bartek unikał mnie wzrokiem, Ania trzaskała drzwiami. Czułam się winna i wolna jednocześnie. Każdego wieczoru zadawałam sobie pytanie: czy jestem złą matką? Czy egoistką?

W końcu nadszedł dzień wyprowadzki. Pomogłam im spakować rzeczy, choć serce mi pękało. Bartek nawet się nie pożegnał — wyszedł bez słowa. Ania rzuciła tylko krótkie „do widzenia”.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Cisza była ogłuszająca. Przez kilka godzin siedziałam na kanapie i płakałam jak dziecko.

Dziś minął tydzień od ich wyprowadzki. Każdego dnia budzę się z poczuciem winy i ulgi jednocześnie. Tęsknię za synem, ale po raz pierwszy od lat czuję się panią własnego domu.

Czy miałam prawo postawić granice? Czy powinnam była poświęcić swoje życie dla dorosłych dzieci? A może w końcu nauczyłam się dbać o siebie? Czasem zastanawiam się: czy samotność jest ceną za wolność? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?