Domy, które nie są już moje: Opowieść o rodzinie, żałobie i granicach

— Znowu ktoś był w moim domu — pomyślałam, otwierając drzwi do mieszkania na Pradze. Pachniało kawą i czymś słodkim. Na stole leżały okruchy po cieście, a w zlewie piętrzyły się brudne filiżanki. W powietrzu unosił się śmiech, który już dawno tu nie gościł. Ale to nie był mój śmiech. To nie była moja radość.

— Magda, przecież to tylko dom — powiedziała ciotka Irena, kiedy zadzwoniłam z pretensją, że znowu urządziła sobie spotkanie z kuzynkami bez pytania. — Twoja mama by się cieszyła, że dom żyje!

Moja mama… Odeszła nagle, zostawiając mnie z pustką i trzema mieszkaniami, które miały być schronieniem, a stały się ciężarem. Każde z nich pachniało innym wspomnieniem: mieszkanie na Ochocie — dzieciństwem i zapachem pierogów; dom pod Warszawą — letnimi burzami i kłótniami rodziców; kawalerka na Pradze — samotnością mojego brata, który odszedł kilka miesięcy po mamie. Babcia umarła pierwsza, potem brat, potem mama. Ojciec odszedł od nas dawno temu, zanim jeszcze nauczyłam się pisać.

Wszystko spadło na mnie — dosłownie i w przenośni. Spadek. Słowo, które brzmi jak wyrok. Zamiast poczucia bezpieczeństwa dostałam w pakiecie klucze do pustych mieszkań i rodzinę, która nagle przypomniała sobie o moim istnieniu.

— Magda, a może byśmy zrobili u ciebie Wigilię? — zaproponowała ciocia Basia przez telefon. — Wszyscy się zmieścimy! Tyle miejsca!

— Nie wiem… — zaczęłam niepewnie, ale już słyszałam w tle głosy kuzynów: „Super! U Magdy zawsze jest fajnie!”. Nikt nie zapytał, czy chcę. Nikt nie zapytał, czy dam radę.

W święta siedziałam przy stole jak cień. Słuchałam opowieści o dawnych czasach, o tym jak „u nas zawsze było gościnnie”. Kuzynka Ania rozlała barszcz na dywan babci — ten sam, na którym bawiłam się lalkami. Ktoś inny zostawił niedopałek papierosa na parapecie. Mój dom zamienił się w przystanek dla tych, którzy nigdy nie pytali o pozwolenie.

Po Nowym Roku wróciłam do mieszkania na Ochocie. Drzwi były otwarte na oścież. W środku siedział wujek Marek z kolegą z pracy.

— Magda! Wpadliśmy tylko na chwilę! Marek mówił, że masz tu wolne łóżko — tłumaczył się kolega.

— To nie hotel! — wybuchłam. — To mój dom!

Wujek spojrzał na mnie jak na wariatkę.

— Przecież to wszystko stoi puste! Po co ci tyle mieszkań?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Po co mi tyle mieszkań? Po co mi te wszystkie klucze? Każde drzwi prowadziły do innego bólu. Każde mieszkanie przypominało mi o kimś, kogo już nie ma.

Zaczęłam zamykać się w sobie. Przestałam odbierać telefony od rodziny. Zostawiałam wiadomości bez odpowiedzi. Ale oni znajdowali sposób: zostawiali kartki pod drzwiami, dzwonili domofonem, pisali maile.

— Magda, nie bądź taka! Rodzina jest najważniejsza! — napisała mi kuzynka Ola.

Ale czy rodzina powinna przekraczać moje granice? Czy mam obowiązek dzielić się wszystkim tylko dlatego, że nosimy to samo nazwisko?

Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list od ojca. Nie widzieliśmy się od lat. Pisał: „Wiem, że nie byłem dobrym ojcem. Słyszałem o śmierci twojej mamy i brata. Jeśli chcesz, mogę pomóc ci sprzedać te mieszkania”.

Zadrżałam ze złości i żalu. Ojciec wraca wtedy, gdy wszystko się wali? Gdzie byłeś przez te wszystkie lata? Gdzie byłeś, kiedy mama płakała po nocach?

Przez kilka tygodni nie mogłam spać. Śniły mi się puste pokoje i głosy bliskich, którzy już odeszli. Czułam się jak intruz we własnym życiu.

W końcu postanowiłam spotkać się z ojcem. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w kawiarni przy Marszałkowskiej.

— Magda… — zaczął niepewnie. — Chciałem tylko powiedzieć, że żałuję.

Patrzyłam na niego długo.

— Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć — powiedziałam cicho.

— Rozumiem — skinął głową.

Po tym spotkaniu poczułam ulgę. Może pierwszy raz od miesięcy mogłam oddychać pełną piersią.

Zaczęłam powoli porządkować sprawy spadkowe. Sprzedałam kawalerkę na Pradze — tę najbardziej obcą ze wszystkich przestrzeni. Pozostałe dwa mieszkania zamknęłam na cztery spusty i wymieniłam zamki.

Rodzina była oburzona.

— Jak możesz być taka samolubna?!

Ale ja wiedziałam już jedno: muszę zadbać o siebie. O swoje granice. O swoje życie.

Czasem siadam wieczorem w pustym mieszkaniu na Ochocie i słucham ciszy. Myślę o tych wszystkich głosach, które już tu nie wrócą. Czy dom bez rodziny to jeszcze dom? Czy można być szczęśliwym w samotności?

Może każdy z nas musi sam znaleźć odpowiedź.