Dom, który miał być azylem: Historia Liliany
– Mamo, przecież to logiczne! Dom jest duży, a wy z tatą i tak nie wykorzystujecie wszystkich pokoi – głos Magdy, mojej najstarszej córki, odbijał się echem w kuchni. Siedziałam przy stole, ściskając filiżankę herbaty tak mocno, że aż bolały mnie palce.
– Magda, to nasz dom. Zbudowaliśmy go z ojcem dla siebie i dla was, ale nie po to, żeby dzielić go na pół – odpowiedziałam cicho, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Wiedziałam, że zaraz się rozpłaczę. Przez całe życie z mężem, Zbyszkiem, ciężko pracowaliśmy. On w warsztacie samochodowym, ja w szkole jako nauczycielka matematyki. Każda złotówka była odkładana na ten dom – cegła po cegle, metr po metrze. Kiedy dzieci były małe, spałyśmy wszystkie w jednym pokoju, bo reszta była jeszcze w stanie surowym. Marzyliśmy wtedy tylko o jednym: że kiedyś, na emeryturze, będziemy mogli usiąść na tarasie i patrzeć na zachód słońca bez pośpiechu.
A teraz? Teraz nasze córki – Magda i Kasia – przyszły z propozycją, która rozdzierała mnie od środka.
– Mamo, nie rozumiesz. Mieszkania są drogie. My z Piotrem ledwo wiążemy koniec z końcem. A Kasia z Michałem mają już dwójkę dzieci i też nie mają gdzie się podziać – Magda nie dawała za wygraną.
Zbigniew siedział naprzeciwko mnie, milczący jak zwykle w takich sytuacjach. Wiedziałam jednak, że w środku aż się gotuje. Zawsze powtarzał: „Dom to nasza twierdza”. Ale czy twierdza może być podzielona na dwa obozy?
– A co z Anią? – zapytałam cicho. Najmłodsza córka mieszkała w Krakowie i rzadko bywała w domu.
– Ania nie chce wracać na wieś. Zresztą ona zawsze była inna – odparła Magda z lekkim przekąsem.
Pamiętam dzień, kiedy Ania wyjechała na studia. Była taka szczęśliwa, wolna. Zawsze mówiła, że nie chce żyć jak my – w jednym miejscu przez całe życie. Czasem miałam jej to za złe, ale teraz… teraz chyba ją rozumiem.
Wieczorem usiedliśmy z Zbyszkiem na tarasie. Milczeliśmy długo.
– Lilka… – zaczął w końcu cicho. – Może powinniśmy im pomóc? W końcu to nasze dzieci.
– Ale jak? Oddać im pół domu? Przecież to już nie będzie nasz dom. Będziemy żyć jak współlokatorzy.
– Może to lepsze niż patrzeć, jak się męczą w tych klitkach w bloku?
Poczułam się zdradzona. Czy naprawdę po tylu latach pracy mamy oddać wszystko? Czy rodzic musi zawsze poświęcać swoje marzenia dla dzieci?
Następnego dnia przyszły obie córki ze swoimi mężami. Rozłożyli na stole plany architektoniczne.
– Tu postawimy ściankę działową – tłumaczył Michał. – Każda rodzina będzie miała osobne wejście.
Patrzyłam na te linie i kreski jak na mapę do obcego kraju. Mój dom zamieniał się w blok mieszkalny.
– A gdzie my będziemy? – zapytałam drżącym głosem.
– Zostawimy wam dwa pokoje i kuchnię – powiedziała Kasia rzeczowo.
Dwa pokoje i kuchnia… W domu, który budowałam przez trzydzieści lat.
Zbigniew milczał. Widziałam jego zaciśnięte szczęki i drżące dłonie.
– Nie zgadzam się – powiedział nagle stanowczo. – To jest nasz dom. Możemy wam pomóc finansowo, ale nie będziemy dzielić domu na pół.
Zapadła cisza. Magda zerwała się od stołu.
– Wiedziałam! Zawsze tylko wy i wasze potrzeby! Nigdy nie myślicie o nas!
Wybiegła trzaskając drzwiami. Kasia spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Myślałam, że rodzina jest najważniejsza… – szepnęła i wyszła za siostrą.
Zostaliśmy sami. Czułam się jak zdrajczyni własnych dzieci. Ale czy naprawdę jestem winna?
Przez kolejne dni panowała między nami cisza. Córki nie dzwoniły, wnuki nie przychodziły. Zbigniew chodził po domu jak cień.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Ania.
– Mamo, słyszałam o wszystkim od Magdy… Nie przejmuj się nimi. Masz prawo do swojego życia.
– Ale czy naprawdę powinnam stawiać siebie ponad rodzinę?
– Mamo, ty już wszystko dla nas zrobiłaś. Teraz czas pomyśleć o sobie.
Rozpłakałam się do słuchawki. Ania zawsze była taka mądra… Może dlatego uciekła z tego domu?
Po tygodniu Magda przyszła sama. Była blada i zmęczona.
– Mamo… przepraszam za tamto. Po prostu jesteśmy z Piotrem pod ścianą… Ale rozumiem waszą decyzję.
Przytuliłam ją mocno. Poczułam ulgę, ale też żal – do losu, do siebie, do dzieci.
Kasia długo się nie odzywała. Dopiero po miesiącu przyszła z wnukami.
– Mamo… może rzeczywiście przesadziłyśmy… Ale czy możesz nam chociaż pomóc znaleźć coś do wynajęcia?
Odetchnęłam z ulgą. Pomogłam im znaleźć mieszkanie niedaleko naszego domu. Często przychodzą teraz na obiad, wnuki biegają po ogrodzie.
Ale czasem siedzę wieczorem na tarasie i pytam siebie: czy naprawdę można być szczęśliwym tylko wtedy, gdy wszyscy są szczęśliwi? Czy rodzic zawsze musi rezygnować z siebie?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?