Długa droga do szczęścia: Historia Nadziei i Romana

– Nie zmarnowaliśmy czasu, po prostu długo szliśmy do naszego szczęścia – powiedziała Nadzieja, przytulając się mocniej do Romana. W jego ramionach czuła się bezpieczna, choć jeszcze niedawno wydawało jej się, że już nigdy nie zazna spokoju. Otworzyła oczy i przeciągnęła się z rozkoszą. Dziś niedziela, można sobie poleżeć, nie trzeba się spieszyć. Przez chwilę wsłuchiwała się w cichy oddech Romana i bicie własnego serca.

Gdy zmarł jej mąż, znajomi i współpracownicy spodziewali się, że będzie pogrążona w rozpaczy, zalewając się łzami. Więc zakładała maskę – uśmiechała się przez łzy, odpowiadała na pytania o zdrowie i dzieci, choć w środku czuła pustkę. Każdy dzień był walką z samą sobą. Dzieci – dorosłe już, z własnymi rodzinami – dzwoniły rzadko, jakby bały się jej smutku. Sąsiadki szeptały za plecami: „Biedna Nadzieja, taka młoda wdowa…”

Minęły dwa lata. Nauczyła się żyć sama, choć samotność bolała najbardziej wieczorami. Wtedy właśnie poznała Romana – przypadkiem, na przystanku autobusowym. Padał deszcz, autobus nie przyjeżdżał, a on zaproponował jej parasol. Z początku rozmawiali tylko o pogodzie i korkach w mieście, ale z czasem rozmowy stawały się coraz dłuższe i bardziej osobiste. Roman był wdowcem od pięciu lat. Miał łagodne oczy i ciepły głos. Nadzieja poczuła, że przy nim może być sobą.

Pierwszy raz zaprosił ją na kawę do małej kawiarni na Starym Mieście. Siedzieli naprzeciwko siebie, a ona czuła, jakby świat na chwilę przestał istnieć. Śmiali się z drobiazgów, wspominali młodość. Po raz pierwszy od dawna Nadzieja wróciła do domu z uśmiechem.

Ale szczęście nie przyszło łatwo. Gdy powiedziała córce o Romanie, usłyszała w słuchawce zimny głos:
– Mamo, jak możesz? Tata nie umarł nawet trzy lata temu! Co ludzie powiedzą?
Nadzieja poczuła ukłucie w sercu. Próbowała tłumaczyć, że życie toczy się dalej, że nie chce być sama do końca dni. Ale córka nie chciała słuchać.

Roman miał podobne problemy. Jego syn uznał, że ojciec zdradza pamięć matki.
– Tato, ty naprawdę myślisz o sobie? – krzyczał przez telefon.
Roman zamknął się wtedy w sobie na kilka dni. Nadzieja widziała jego smutek i czuła własną bezradność.

Spotykali się więc po kryjomu – w parkach, kawiarniach na obrzeżach miasta, czasem u niej w domu, gdy dzieci zapowiadały się na później. Każde spotkanie było jak święto, ale też jak grzech. Nadzieja często budziła się w nocy z poczuciem winy: czy naprawdę ma prawo być szczęśliwa?

Pewnego dnia sąsiadka spotkała ich razem na rynku.
– Oho! Nadzieja już nie taka samotna! – rzuciła z przekąsem.
Plotki rozeszły się błyskawicznie. Następnego dnia zadzwoniła teściowa:
– Nie wstyd ci? Jeszcze trumna nie ostygła!
Nadzieja płakała całą noc. Roman przyjechał rano z bukietem tulipanów.
– Nie przejmuj się nimi – powiedział cicho. – To nasze życie.

Z czasem plotki ucichły, ale dzieci nadal były chłodne. Nadzieja próbowała rozmawiać z córką:
– Kochanie, ja nie chcę nikogo zastępować. Twój tata zawsze będzie dla mnie ważny. Ale ja też mam prawo do szczęścia.
Córka milczała długo.
– Może kiedyś to zrozumiem – powiedziała w końcu.

Najtrudniejsze były święta. Wigilia u córki bez Romana bolała jak rana otwarta. On też spędzał święta osobno – dla dzieci. Po Nowym Roku postanowili coś zmienić.

– Może spróbujemy razem? – zaproponował Roman nieśmiało.
Nadzieja bała się reakcji rodziny, ale zgodziła się.

Pierwsze wspólne święta były pełne napięcia. Dzieci patrzyły na Romana podejrzliwie, wnuki były zaciekawione nowym „panem”. Ale z czasem atmosfera łagodniała. Roman opowiadał dowcipy, pomagał w kuchni. Wnuczka Ola usiadła mu na kolanach i poprosiła o bajkę.

Po kolacji córka podeszła do Nadziei:
– Widzę, że jesteś szczęśliwa… Może rzeczywiście za bardzo cię osądzałam?
Nadzieja poczuła ulgę i wdzięczność.

Dziś leżą razem w łóżku i patrzą przez okno na budzące się miasto.
– Nie zmarnowaliśmy czasu – powtarza Nadzieja cicho.
Roman całuje ją w czoło.

Czasem myślę: ile odwagi potrzeba, by zawalczyć o własne szczęście? Czy mamy prawo zaczynać od nowa, gdy inni oczekują od nas wiecznej żałoby? Może każdy powinien sam odpowiedzieć sobie na to pytanie…