Czy naprawdę zasługuję na ich obojętność? Historia matki, która poświęciła wszystko dla dzieci
– Mamo, nie mam teraz czasu, oddzwonię później – usłyszałam w słuchawce głos mojej starszej córki, Magdy. Jej ton był chłodny, niemal zniecierpliwiony. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, rozłączyła się. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na filiżankę zimnej już herbaty. W mieszkaniu panowała cisza, którą przerywał tylko tykanie zegara. Mój mąż, Andrzej, czytał gazetę w salonie. Od kilku miesięcy nasze życie toczyło się w tym samym rytmie: śniadanie, zakupy, krótki spacer, obiad, telewizja. Czasem rozmawialiśmy o dawnych latach, kiedy dom tętnił życiem.
Zawsze odmawialiśmy sobie wszystkiego, by nasze córki miały wszystko, czego potrzebowały. Magda i Kasia były naszym oczkiem w głowie. Gdy były małe, nie stać nas było na wiele rzeczy. Andrzej pracował po godzinach w warsztacie samochodowym, ja dorabiałam sprzątając u sąsiadów i szyjąc ubrania na zamówienie. Pamiętam, jak raz przez całą zimę chodziłam w tej samej kurtce, bo Magda marzyła o nowych łyżwach. Kiedy Kasia zachorowała na zapalenie płuc i trzeba było kupić drogie leki, sprzedałam swoją złotą bransoletkę – jedyną pamiątkę po mamie. Nie żałowałam wtedy niczego. Wierzyłam, że kiedyś dziewczynki to docenią.
Lata mijały. Dziewczynki dorastały, kończyły szkoły, wyjeżdżały na studia do Warszawy. Byliśmy z Andrzejem dumni – obie skończyły dobre uczelnie, znalazły pracę i założyły rodziny. Kiedy Magda urodziła pierwszego syna, byłam przy niej przez dwa tygodnie – gotowałam obiady, sprzątałam mieszkanie, pomagałam przy dziecku. Kasia poprosiła mnie o pomoc przy przeprowadzce do nowego mieszkania – dźwigałam kartony i myłam okna do późnej nocy. Zawsze byłam na każde ich zawołanie.
A potem… coś się zmieniło. Może to ja się zmieniłam? Może one? Zaczęły dzwonić coraz rzadziej. Najpierw raz w tygodniu, potem raz na dwa tygodnie. Teraz czasem mijają całe miesiące bez żadnego telefonu. Kiedy próbuję zadzwonić pierwsza – słyszę tylko: „Mamo, nie teraz”, „Mamo, jestem zajęta”, „Oddzwonię później”. Czasem nie oddzwaniają wcale.
Pewnego dnia Andrzej wrócił ze sklepu zamyślony.
– Spotkałem dziś Kasię z dziećmi – powiedział cicho.
– I co? – zapytałam z nadzieją.
– Przeszli obok mnie jakby mnie nie widzieli…
Poczułam ukłucie w sercu. Czy naprawdę staliśmy się dla nich niewidzialni?
Zbliżały się moje urodziny. Marzyłam o tym, że choć raz spędzimy je razem – całą rodziną przy jednym stole. Zadzwoniłam do Magdy:
– Może przyjedziecie w sobotę na obiad? Upiekę waszą ulubioną szarlotkę…
– Mamo, nie wiem… Michał ma trening piłki nożnej, a ja muszę popracować nad projektem…
– A może w niedzielę?
– Zobaczymy… Dam znać.
Nie dała.
W dniu moich urodzin zadzwoniła tylko Kasia. Złożyła życzenia w pośpiechu.
– Mamo, przepraszam, ale muszę kończyć…
Położyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko.
Andrzej próbował mnie pocieszyć:
– Może mają dużo na głowie? Praca, dzieci…
Ale ja czułam się coraz bardziej samotna i niepotrzebna.
Któregoś wieczoru zebrałam się na odwagę i napisałam do Magdy wiadomość:
„Córciu, tęsknię za tobą. Brakuje mi naszych rozmów. Czy zrobiłam coś nie tak?”
Odpisała dopiero po dwóch dniach:
„Mamo, wszystko jest w porządku. Po prostu teraz mamy inne życie.”
Inne życie… Czy to znaczy, że już nie ma w nim miejsca dla mnie?
Zaczęłam analizować całe swoje życie. Przypomniałam sobie wszystkie chwile poświęcenia: noce spędzone przy chorych dzieciach, lata bez wakacji, bo trzeba było oszczędzać na ich edukację. Przypomniałam sobie święta bez prezentów dla siebie – byleby one miały wymarzone lalki i książki pod choinką. Czy naprawdę popełniłam błąd? Czy powinnam była myśleć więcej o sobie?
Pewnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka pani Zofia.
– Pani Haniu – powiedziała – dzieci są teraz inne niż kiedyś. Mają swoje sprawy…
– Ale przecież ja zawsze byłam dla nich…
– Wiem… Ale może czas pomyśleć trochę o sobie?
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Postanowiłam spróbować. Zapisałam się na zajęcia z jogi w domu kultury. Poznałam kilka kobiet w moim wieku – każda miała podobną historię: dzieci daleko, kontakt sporadyczny. Zaczęłyśmy spotykać się na kawie po zajęciach.
Któregoś dnia zadzwoniła Magda.
– Mamo… Dawno nie rozmawiałyśmy…
– Tak, masz rację – odpowiedziałam spokojnie.
– Chciałabym cię odwiedzić w weekend…
Serce mi zabiło mocniej.
Przyjechała z wnukiem. Rozmawiałyśmy długo – o wszystkim i o niczym. Opowiedziałam jej o jodze i nowych znajomych.
– Nie wiedziałam, że masz tyle zajęć! – zdziwiła się.
– Musiałam nauczyć się żyć trochę dla siebie – powiedziałam cicho.
Magda spojrzała na mnie inaczej niż zwykle – jakby pierwszy raz zobaczyła we mnie nie tylko matkę, ale kobietę z własnym życiem.
Wieczorem długo rozmyślałam nad tym spotkaniem. Czy naprawdę zasłużyłam na ich obojętność? Czy może sama nauczyłam je tego dystansu swoim poświęceniem? Może gdybym częściej mówiła o swoich potrzebach i marzeniach…
Czasem zastanawiam się: czy warto było tak bardzo rezygnować z siebie dla innych? Czy dzieci kiedykolwiek zrozumieją cenę naszego poświęcenia? A może każda matka musi kiedyś nauczyć się żyć także dla siebie?