„Codziennie dzwonią, by zapytać o zdrowie… Ale czy naprawdę chodzi o mnie?” – Moja historia samotności i rodzinnych rozczarowań
– Mamo, jak się dziś czujesz? – głos Natalii w słuchawce był jak zawsze uprzejmy, ale wyprany z emocji. Słyszałam w tle szum ekspresu do kawy i stłumione śmiechy jej dzieci.
– Dobrze, kochanie. Trochę boli mnie kręgosłup, ale to już chyba taka moja codzienność – odpowiedziałam, próbując zabrzmieć pogodnie.
– To dobrze, że nic poważnego. Muszę kończyć, bo zaraz mam spotkanie na Zoomie. Zadzwonię jutro! – i zanim zdążyłam zapytać o jej życie, usłyszałam sygnał zakończenia rozmowy.
Odłożyłam telefon na stół i przez chwilę patrzyłam na swoje drżące dłonie. W pokoju panowała cisza, którą przerywał tylko tykanie zegara. Przez okno widziałam sąsiadkę, panią Halinę, jak prowadziła wnuczka do przedszkola. Zazdrościłam jej tych codziennych chwil z rodziną. Ja miałam tylko te krótkie rozmowy – codzienne, regularne jak tabletki na nadciśnienie.
Kiedyś myślałam, że to troska. Teraz coraz częściej zastanawiam się, czy nie chodzi tylko o to, by upewnić się, że jeszcze żyję. Że jeszcze nie czas dzielić się spadkiem.
Mój mąż, Andrzej, odszedł dwadzieścia lat temu. Zostawił mnie z trójką dzieci i kredytem na mieszkanie. Pamiętam tamten wieczór – stał w progu z walizką i powiedział tylko: „Nie potrafię już tu być”. Natalia miała wtedy dwanaście lat, Tomek dziesięć, a Ela ledwie pięć. Przez lata robiłam wszystko, by niczego im nie brakowało. Pracowałam na dwa etaty – rano w szkole jako woźna, po południu sprzątałam w urzędzie miasta. Wieczorami padałam ze zmęczenia, ale zawsze znalazłam czas na bajkę przed snem czy wspólne lepienie pierogów.
Dziś moje dzieci mają własne rodziny i kariery. Natalia jest menedżerką w banku w Warszawie, Tomek prowadzi firmę budowlaną w Gdańsku, a Ela wyjechała do Krakowa i pracuje jako psycholożka. Każde z nich ma swoje życie – pełne obowiązków i spraw ważniejszych niż stara matka.
Ostatni raz widzieliśmy się wszyscy razem dwa lata temu na moich siedemdziesiątych urodzinach. Przyjechali na kilka godzin – z prezentami i uśmiechami do zdjęć. Potem szybko się rozjechali. Od tamtej pory tylko te telefony.
Czasem próbuję sobie tłumaczyć: „Takie czasy, wszyscy są zabiegani”. Ale kiedy słyszę od znajomych, że ich dzieci przyjeżdżają co weekend na obiad albo zabierają ich do kina, coś we mnie pęka.
W zeszłym tygodniu zadzwonił Tomek:
– Mamo, jak zdrowie? Wszystko w porządku?
– Tak, synku. Trochę samotno mi ostatnio…
– Oj mamo, nie przesadzaj! Przecież dzwonimy codziennie! – przerwał mi zniecierpliwiony.
– Ale to nie to samo…
– No wiem, wiem… Ale teraz mam dużo pracy. Może w wakacje uda się przyjechać.
Znowu poczułam ten znajomy ucisk w piersi. Czy naprawdę jestem już tylko obowiązkiem do odhaczenia?
Najgorzej jest wieczorami. Siadam wtedy przy oknie z herbatą i patrzę na stare zdjęcia: dzieci w śniegu przed blokiem, wspólne wakacje nad Bałtykiem, urodziny z tortem upieczonym przeze mnie z resztek mąki i jajek. Wtedy byliśmy razem. Byliśmy rodziną.
Czasem dzwoni Ela:
– Mamo, pamiętasz o lekach? Jak ci się spało?
– Spałam dobrze… Ela, może przyjechałabyś na weekend?
– Oj mamo… Wiesz, że mam dużo pacjentów… Może za miesiąc?
Zawsze „może”. Zawsze „kiedyś”.
Ostatnio zaczęłam zauważać coś jeszcze bardziej niepokojącego. W rozmowach coraz częściej przewija się temat mieszkania:
– Mamo, a masz już testament? – zapytała Natalia niby mimochodem.
– Po co ci to wiedzieć?
– No wiesz… Lepiej wszystko uporządkować zawczasu.
Zabolało mnie to pytanie bardziej niż wszystkie wcześniejsze wymówki razem wzięte.
Wczoraj odwiedziła mnie sąsiadka Halina:
– Pani Lidio, czemu pani taka smutna?
– Boję się, że dla moich dzieci jestem już tylko starą kobietą z mieszkaniem do odziedziczenia – powiedziałam szczerze.
Halina pokiwała głową:
– Dzieci teraz takie są… Ale może warto im powiedzieć, co pani czuje?
Wieczorem długo myślałam nad jej radą. Może powinnam zadzwonić i powiedzieć: „Potrzebuję was tu i teraz, nie po mojej śmierci”? Ale czy to coś zmieni? Czy można zmusić kogoś do miłości?
Dziś znowu zadzwoniła Natalia:
– Mamo, jak zdrowie?
Tym razem odpowiedziałam inaczej:
– Fizycznie dobrze. Ale serce boli od samotności.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
Nie wiem, czy moje dzieci kiedykolwiek zrozumieją mój ból. Czy kiedyś przyjadą bez okazji? Czy jestem dla nich jeszcze kimś więcej niż tylko starą matką z mieszkaniem na Mokotowie?
A może to ja za dużo wymagam? Może powinnam pogodzić się z tym, że każdy idzie swoją drogą? Ale dlaczego tak bardzo boli świadomość bycia zapomnianą przez tych, dla których oddało się całe życie?
Czy naprawdę jestem już tylko obowiązkiem? A może jeszcze kiedyś usłyszę szczery: „Mamo, tęskniłem za tobą”? Co wy o tym myślicie – czy można pogodzić się z samotnością wśród najbliższych?