Cisza po drugiej stronie: Trzy miesiące milczenia teściowej

— Naprawdę tak to zostawimy? — zapytałam Marka, patrząc na niego z niedowierzaniem, gdy po raz kolejny zobaczyłam nieodebrane połączenie od jego siostry, a nie od Danuty. Trzy miesiące. Tyle minęło, odkąd moja teściowa przestała się do nas odzywać. Nie było życzeń na urodziny dzieci, nie było niedzielnych obiadów, nie było nawet krótkiego „jak się macie?” przez telefon. Cisza. Zimna, lepka cisza, która wypełniła nasz dom jak mgła.

Wszystko zaczęło się w maju. Po latach spłacania kredytu hipotecznego w końcu mogliśmy odetchnąć. Marek i ja pracowaliśmy ciężko — on jako informatyk w Krakowie, ja prowadziłam własną małą kwiaciarnię w naszym miasteczku. Dzieci — Zosia i Kuba — marzyły o wakacjach nad morzem. My też marzyliśmy o chwili oddechu. W końcu zdecydowaliśmy się: jedziemy na dwa tygodnie do Jastarni. To miały być nasze pierwsze prawdziwe rodzinne wakacje od lat.

Ale wtedy zadzwoniła Danuta.

— Marek, muszę zrobić remont łazienki. Wiesz, jak to wygląda… Grzyb na ścianach, kafelki odpadają. Nie mam teraz pieniędzy, a ty już nie masz kredytu… Może byście mi trochę pomogli? — usłyszałam przez drzwi kuchni jej głos w słuchawce.

Marek spojrzał na mnie pytająco. Wiedziałam, co czuje — poczucie obowiązku wobec matki zawsze było dla niego ciężarem. Ale tym razem powiedziałam stanowczo:

— Marek, obiecaliśmy dzieciom wakacje. Musimy też pomyśleć o sobie.

On tylko skinął głową i delikatnie odmówił matce. Powiedział jej prawdę: że w tym roku nie możemy pomóc, bo sami chcemy coś przeżyć jako rodzina.

Od tamtej pory Danuta zamilkła.

Na początku myślałam, że to chwilowe obrażenie się. Ale minął tydzień, potem dwa, potem miesiąc. Zosia pytała: „Mamo, dlaczego babcia nie dzwoni?”. Kuba przynosił ze szkoły laurki dla babci i chował je do szuflady. Marek coraz częściej zamykał się w sobie.

W końcu zadzwoniła do mnie szwagierka, Ania:

— Natalia, mama jest na was wściekła. Mówi, że jesteście niewdzięczni, że zapomnieliście o niej teraz, kiedy ona was potrzebuje.

Poczułam ukłucie winy. Przecież Danuta naprawdę była sama — teść zmarł kilka lat temu, a jej emerytura ledwo starczała na życie. Ale czy to znaczyło, że musimy zawsze rezygnować z siebie?

Wieczorami kłóciliśmy się z Markiem coraz częściej.

— Może powinniśmy jej jednak pomóc? — rzucił pewnego razu.

— A nasze dzieci? A my? Ile razy jeszcze mamy odkładać nasze życie na później? — odpowiedziałam ostro.

Czułam się rozdarta. Z jednej strony rozumiałam Marka i jego poczucie odpowiedzialności za matkę. Z drugiej — miałam dość bycia tą „złą synową”, która zawsze jest winna wszystkiemu.

Wakacje były piękne i gorzkie jednocześnie. Dzieci były szczęśliwe, ale ja codziennie sprawdzałam telefon z nadzieją na wiadomość od Danuty. Nic. Po powrocie do domu czekała na nas tylko cisza.

Pewnego dnia spotkałam Danutę w sklepie spożywczym. Stała przy kasie z siatką ziemniaków i patrzyła na mnie tak, jakby mnie nie znała.

— Dzień dobry, pani Danuto — powiedziałam cicho.

Spojrzała na mnie chłodno i odwróciła wzrok.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Marek próbował ją odwiedzić — nie otworzyła mu drzwi.

Zaczęły się plotki w rodzinie i sąsiedztwie. „Natalia zabroniła Markowi pomagać matce”, „Wybrali luksusy zamiast rodziny” — słyszałam za plecami w sklepie czy na spacerze z dziećmi.

Czułam się osaczona i niezrozumiana. Przecież nie chodziło o pieniądze! Chodziło o to, żebyśmy mogli choć raz pomyśleć o sobie bez poczucia winy.

Któregoś wieczoru Marek usiadł obok mnie na kanapie i powiedział:

— Wiesz, czasem mam wrażenie, że nigdy nie będę wystarczająco dobrym synem dla mamy… Ale też nie chcę być złym ojcem dla naszych dzieci.

Objęłam go mocno. Wiedziałam, że to nie jest tylko nasz problem — ile rodzin w Polsce żyje pod presją oczekiwań starszego pokolenia? Ile osób rezygnuje z własnych marzeń przez poczucie obowiązku?

Minęły trzy miesiące. Danuta dalej milczy. Dzieci przestały pytać o babcię. Ja nauczyłam się żyć z tą ciszą, ale czasem budzę się w nocy z pytaniem: czy naprawdę mieliśmy prawo wybrać siebie?

Może kiedyś Danuta nam wybaczy. Może zrozumie, że nie chodziło o brak miłości czy wdzięczności. Może… Ale czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie siebie?

Czasem patrzę na Marka i zastanawiam się: czy można być dobrym dzieckiem i dobrym rodzicem jednocześnie? Czy zawsze musimy wybierać między sobą a innymi? Jak wy byście postąpili na naszym miejscu?