„Ale rozwód w wieku 65 lat? Kto w ogóle rozwodzi się w tym wieku?” – Historia Tadeusza, który odważył się na nowy początek

– Tadeusz, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – głos Anny odbił się echem od ścian naszego mieszkania, które jeszcze niedawno tętniło życiem, a dziś wydawało się puste i zimne.

Nie odpowiedziałem od razu. Siedziałem przy stole, patrząc przez okno na szare niebo nad Warszawą. W głowie miałem tylko jedno pytanie: jak to się stało, że po czterdziestu latach wspólnego życia nie mamy sobie nic do powiedzenia?

– Słucham cię, Aniu – odpowiedziałem w końcu, choć sam nie byłem tego pewien.

– Bo mam wrażenie, że od kiedy Tomek wyjechał, jesteś zupełnie nieobecny. Nawet nie zapytałeś, co u wnuków! – jej głos drżał od emocji.

Wiedziałem, że powinnam coś powiedzieć. Że powinienem się zainteresować. Ale nie potrafiłem. Odkąd nasz syn z rodziną wyjechał do Niemiec, Anna żyła tylko ich życiem. Każda rozmowa zaczynała się i kończyła na Tomku i jego dzieciach. Ja byłem tylko tłem.

Pamiętam dzień, kiedy Tomek zadzwonił z wiadomością o przeprowadzce. Anna płakała całą noc. Ja próbowałem ją pocieszyć, ale czułem ulgę. Może to okrutne, ale miałem nadzieję, że teraz będziemy mieli czas dla siebie. Że może znów będziemy rozmawiać o czymś innym niż szkoła wnuków czy niemieckie ceny mleka.

Myliłem się.

Z czasem Anna zamknęła się w świecie rozmów przez Skype’a i wysyłania paczek z polskimi słodyczami. Ja coraz częściej wychodziłem z domu – najpierw na krótkie spacery po parku Skaryszewskim, potem do biblioteki, a w końcu do klubu seniora na Grochowie.

Tam poznałem Marię.

Była inna niż Anna. Miała rude włosy, które nosiła upięte w niedbały kok, i śmiała się głośno z żartów innych seniorów. Zaczęliśmy rozmawiać przypadkiem – najpierw o książkach, potem o polityce i o tym, jak bardzo Warszawa zmieniła się przez ostatnie lata.

– Panie Tadeuszu, pan to chyba lubi ludzi – powiedziała kiedyś z uśmiechem.

– Lubię rozmawiać – odpowiedziałem szczerze. – W domu już nie mam z kim.

Nie wiem kiedy te rozmowy stały się dla mnie ważniejsze niż wszystko inne. Czekałem na nie jak dziecko na pierwszy śnieg. Z Marią czułem się widziany. Słuchany. Potrzebny.

W domu coraz częściej milczeliśmy z Anną. Ona siedziała przy komputerze, ja czytałem gazetę albo udawałem, że śpię przed telewizorem. Czasem próbowałem zacząć rozmowę:

– Może pójdziemy dziś do kina?

– Nie mogę, Tomek dzwoni o 19:00 – odpowiadała bez zastanowienia.

Albo:

– Może pojedziemy na działkę?

– Muszę wysłać paczkę do Monachium.

Czułem się jak duch we własnym domu.

Pewnego dnia wróciłem późno z klubu seniora. Anna siedziała przy stole z pustym wzrokiem.

– Gdzie byłeś? – zapytała bez cienia zainteresowania.

– Na spotkaniu – odpowiedziałem krótko.

– Znowu z tą Marią?

Zamarłem. Skąd wiedziała? Czy mówiłem za dużo? Czy ktoś nas widział?

– Tak – przyznałem po chwili ciszy.

Anna spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Wiesz co? Rób co chcesz. Ja już nie mam siły walczyć o coś, czego nie ma.

Te słowa bolały bardziej niż jakiekolwiek oskarżenie. Przez chwilę chciałem ją przytulić, przeprosić, powiedzieć, że to tylko przyjaźń… Ale wiedziałem, że to nieprawda.

Z Marią zaczęło mnie łączyć coś więcej niż rozmowy. Spotykaliśmy się coraz częściej – na kawie, spacerach po Łazienkach, czasem jeździliśmy razem na wycieczki poza miasto. Czułem się młodszy o dwadzieścia lat.

W końcu przyszedł dzień, kiedy musiałem podjąć decyzję.

– Aniu… – zacząłem niepewnie pewnego wieczoru. – Musimy porozmawiać.

Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Chcesz odejść? – zapytała cicho.

Nie odpowiedziałem od razu. W głowie miałem tysiące myśli: wspólne lata, narodziny Tomka, pierwsze wakacje nad morzem… Ale też te wszystkie lata milczenia i obojętności.

– Tak – wyszeptałem w końcu. – Chcę rozwodu.

Anna nie płakała. Nie krzyczała. Po prostu skinęła głową i wyszła do sypialni.

Następne tygodnie były jak koszmar. Syn dzwonił codziennie:

– Tato, co ty wyprawiasz? Przecież mama cię kocha! Jak możesz ją zostawić po tylu latach?

Nie potrafiłem mu wytłumaczyć, że miłość to nie tylko wspólne mieszkanie i zdjęcia na ścianach. Że czasem człowiek musi odejść, żeby jeszcze raz poczuć się żywym.

Rodzina Anny przestała się do mnie odzywać. Znajomi patrzyli z niedowierzaniem:

– Ale rozwód w wieku 65 lat? Kto w ogóle rozwodzi się w tym wieku?

Czułem się jak wyrzutek. Nawet Maria miała wątpliwości:

– Tadeusz… jesteś pewien? Przecież to ogromna zmiana…

Byłem pewien tylko jednego: nie chcę umierać jako cień samego siebie.

Rozwód przebiegł szybko i bez większych kłótni. Anna była spokojna, wręcz obojętna. Podpisała papiery bez słowa sprzeciwu.

Wprowadziłem się do małego mieszkania na Pradze. Maria pomagała mi urządzić nowe życie: kupiliśmy razem firanki w kwiaty i stary kredens z targu staroci.

Czasem budziłem się w nocy zlany potem i pytałem siebie: czy zrobiłem dobrze? Czy miałem prawo odejść? Czy szczęście jednego człowieka może być budowane na cierpieniu drugiego?

Maria była przy mnie cierpliwa i czuła. Ale wiedziałem, że rany Anny nigdy się nie zagoją. Tomek przestał dzwonić na kilka miesięcy. Dopiero po narodzinach kolejnego wnuka napisał krótkiego maila: „Dziadku, urodził nam się Franek”.

Pojechałem do Monachium sam. Anna była tam już od tygodnia – pomagała synowej przy dzieciach. Spotkaliśmy się przypadkiem na placu zabaw.

– Dzień dobry – powiedziała chłodno.

– Dzień dobry – odpowiedziałem równie formalnie.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. W jej oczach zobaczyłem smutek i coś jeszcze – może żal? Może ulgę?

Wieczorem napisała mi SMS-a: „Nie martw się o mnie. Poradzę sobie”.

Dziś mija rok od naszego rozwodu. Z Marią jesteśmy razem, choć życie nie jest bajką – mamy swoje lęki i słabości. Anna wróciła do Polski i coraz częściej spotyka się z koleżankami z uniwersytetu trzeciego wieku. Tomek powoli zaczyna ze mną rozmawiać.

Czasem siadam wieczorem przy oknie i pytam siebie: czy można zacząć wszystko od nowa po sześćdziesiątce? Czy człowiek ma prawo szukać szczęścia nawet wtedy, gdy wszyscy wokół mówią mu „za późno”? A może najważniejsze jest to, by być wiernym samemu sobie?