Moja córka chce, żebym wychowała jej syna na stałe. Czy mogę jeszcze raz poświęcić całe życie dla rodziny?
— Mamo, musisz mi pomóc. — Głos Kasi drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w moim ciasnym przedpokoju, ściskając w ramionach trzyletniego Antosia. — Ja już nie daję rady. Musisz go wziąć do siebie… na stałe.
Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Słyszałam tylko własny oddech i cichy szloch wnuka, który wtulał się w matkę. W głowie kłębiły mi się myśli: „Jak to na stałe? Przecież jestem już zmęczona, mam swoje lata, swoje życie…”.
— Kasiu, co ty mówisz? — wyszeptałam, próbując zapanować nad głosem. — Przecież to twój syn…
— Ja wiem! — wybuchła. — Ale ja już nie mogę! Tomek mnie zostawił, w pracy grozi mi zwolnienie, nie mam siły rano wstać z łóżka… Antoś zasługuje na normalny dom, a ja… ja nie jestem dobrą matką.
Patrzyłam na nią i widziałam siebie sprzed trzydziestu lat — młodą, przestraszoną kobietę, która została sama z dzieckiem. Wtedy nie miałam nikogo. Moja matka zmarła wcześnie, ojciec pił. Wszystko musiałam dźwigać sama. Teraz los jakby chciał się ze mnie zakpić — czy naprawdę mam powtórzyć ten scenariusz?
Antoś podszedł do mnie i objął mnie za nogi.
— Babciu, pobawisz się ze mną? — zapytał cicho.
Poczułam łzy pod powiekami. Przecież kocham tego chłopca nad życie. Ale czy dam radę? Mam 62 lata, ledwo wiążę koniec z końcem z emerytury. Moje zdrowie już nie to samo — kolana bolą, serce czasem szwankuje. Marzyłam o spokojnej starości: książki, działka, spotkania z koleżankami z Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
— Kasiu… — zaczęłam ostrożnie. — To nie jest takie proste. Ty jesteś jego mamą.
— Ale ja nie potrafię! — krzyknęła i wybiegła do kuchni. Usłyszałam trzask szafki i płacz.
Usiadłam na kanapie z Antosiem na kolanach. Gładziłam go po włosach i czułam, jak serce mi pęka. Przypomniałam sobie wszystkie te noce, kiedy Kasia była mała i płakała przez sen. Wtedy obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by jej życie było lepsze niż moje. Czy teraz naprawdę mam ją wyręczyć? Czy to nie jest ucieczka od odpowiedzialności?
Wieczorem zadzwoniła moja siostra, Basia.
— Słyszałam, że Kasia znowu u ciebie…
— Tak. Chce, żebym wzięła Antosia na stałe.
Basia westchnęła.
— Ty zawsze wszystkich ratujesz, Haniu. Ale pomyśl o sobie. Ile jeszcze możesz udźwignąć?
Nie spałam całą noc. Wpatrywałam się w sufit i rozważałam wszystkie za i przeciw. Z jednej strony — Antoś to moje oczko w głowie. Z drugiej — czy nie odbiorę Kasi ostatniej szansy na bycie matką? Czy nie powinnam jej pomóc inaczej?
Rano usiadłyśmy przy stole.
— Kasiu — zaczęłam spokojnie. — Kocham Antosia i zrobiłabym dla niego wszystko. Ale musimy znaleźć inne rozwiązanie. Może pójdziesz na terapię? Może pomogę ci przez jakiś czas, ale nie mogę cię całkowicie wyręczyć.
Kasia spuściła głowę.
— Boję się… że go skrzywdzę…
Objęłam ją.
— Każda matka się boi. Ja też się bałam. Ale musisz spróbować jeszcze raz.
Przez kolejne tygodnie próbowałyśmy różnych rozwiązań: Kasia chodziła do psychologa, ja odbierałam Antosia z przedszkola i zostawał u mnie na noc kilka razy w tygodniu. Było ciężko — czasem miałam ochotę wszystko rzucić i po prostu zabrać wnuka do siebie na zawsze. Ale wiedziałam, że to nie rozwiąże problemu.
Pewnego dnia Kasia przyszła po Antosia wcześniej niż zwykle.
— Mamo… Dziękuję ci za wszystko. Bez ciebie bym sobie nie poradziła.
Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach cień dawnej siły.
— Kocham was oboje — powiedziałam tylko.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko poświęcenie, ale też umiejętność stawiania granic i wspierania się nawzajem bez wyręczania innych z ich odpowiedzialności. Czasem najtrudniej jest powiedzieć „nie”, nawet gdy serce krzyczy „tak”.
Czy dobrze zrobiłam? Czy można być dobrą matką i babcią jednocześnie, nie zatracając siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?