Nieproszony gość: Jak teść wystawił nasze małżeństwo na próbę

– Co on tu robi? – pytanie cisnęło mi się na usta, gdy zobaczyłem w drzwiach mojego teścia, Zbigniewa. Stał z walizką, w starym płaszczu, z miną człowieka, który nie zamierza odejść.

– Cześć, Paweł – powiedział cicho, ledwo słyszalnie. – Mogę wejść?

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Anka już była przy drzwiach. Jej twarz rozjaśniła się na widok ojca, ale w oczach miałem cień niepokoju. Wiedziała, że nasza sytuacja jest trudna. Ja od pół roku bez pracy, ona na urlopie macierzyńskim z naszą małą Hanią. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem w dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie.

– Tato? Co się stało? – zapytała Anka, przytulając go mocno.

Zbigniew westchnął ciężko i spojrzał na mnie. – Mama wyrzuciła mnie z domu. Nie mam dokąd pójść.

W tamtej chwili poczułem, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Wiedziałem, że nie mogę odmówić. Ale wiedziałem też, że to początek końca naszego spokoju.

Przez pierwsze dni Zbigniew był cichy i zamknięty w sobie. Siedział godzinami przy kuchennym stole, patrząc w okno albo bawiąc się z Hanią. Anka próbowała rozmawiać z matką przez telefon, ale ta rzucała tylko krótkie odpowiedzi i odkładała słuchawkę. W powietrzu wisiało coś ciężkiego.

Wieczorami kłóciliśmy się z Anką szeptem, żeby nie obudzić Hani.

– Paweł, on nie ma dokąd pójść! – powtarzała z rozpaczą.

– A my mamy? Przecież tu ledwo się mieścimy! Ja muszę znaleźć pracę, a on… On tylko siedzi i milczy!

– To mój ojciec!

– A ja jestem twoim mężem! – wybuchłem pewnego wieczoru. – Czy ktoś jeszcze się tu liczy?

Anka rozpłakała się wtedy po raz pierwszy od miesięcy. Usiadła na podłodze w kuchni i tuliła kolana do piersi. Patrzyłem na nią bezradnie, czując narastającą złość i bezsilność.

Zbigniew zaczął wychodzić z domu coraz częściej. Wracał późno, czasem czuć było od niego alkohol. Pewnego dnia przyniósł ze sobą reklamówkę pełną piwa i postawił ją na stole.

– Chcesz? – zapytał mnie niespodziewanie.

– Nie piję – odpowiedziałem szorstko.

– Szkoda. Czasem trzeba się napić, żeby nie zwariować – mruknął i otworzył puszkę.

Zaczęły się drobne konflikty. Zbigniew zostawiał brudne naczynia w zlewie, nie sprzątał po sobie łazienki. Hania budziła się w nocy przez hałas. Anka próbowała wszystko łagodzić, ale ja czułem się coraz bardziej obcy we własnym domu.

Pewnego dnia wróciłem z rozmowy kwalifikacyjnej – kolejnej nieudanej – i zobaczyłem Zbigniewa siedzącego na moim miejscu przy stole. Rozmawiał z Anką o dawnych czasach, śmiali się głośno. Poczułem ukłucie zazdrości i gniewu.

– Co jest takiego śmiesznego? – zapytałem chłodno.

Anka spojrzała na mnie zdziwiona. – Tato opowiadał o twoim pierwszym spotkaniu…

– Może niech opowie też, jak zostawił mamę samą z długami! – rzuciłem złośliwie.

Zapadła cisza. Zbigniew spojrzał na mnie spode łba.

– Nie masz pojęcia, co się stało – powiedział cicho.

– Może mi powiesz?

Zbigniew wstał gwałtownie i wyszedł trzaskając drzwiami. Anka patrzyła na mnie ze łzami w oczach.

– Dlaczego to robisz? – wyszeptała.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czułem tylko narastający żal do całego świata.

Następnego dnia Zbigniew nie wrócił na noc. Anka była bliska paniki. Wyszła go szukać po okolicy, dzwoniła do matki i znajomych. Ja siedziałem przy łóżeczku Hani i patrzyłem na jej spokojny sen, czując się jak najgorszy człowiek na świecie.

Wrócił nad ranem, przemoczony do suchej nitki. Bez słowa poszedł pod prysznic i zamknął się w pokoju.

Po południu usiedliśmy razem przy stole. Zbigniew spojrzał mi prosto w oczy.

– Chciałem ci podziękować – powiedział niespodziewanie. – Za to, że mnie przyjęliście. Wiem, że nie jest łatwo.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez chwilę milczeliśmy wszyscy.

– Może spróbujemy jakoś razem…? – zaczęła Anka niepewnie.

Zbigniew pokiwał głową. – Spróbujmy.

Od tego dnia zaczął się zmieniać. Pomagał w domu, wychodził z Hanią na spacery, gotował obiady. Ja też starałem się być mniej drażliwy. Zacząłem rozsyłać CV jeszcze intensywniej, a wieczorami rozmawialiśmy o wszystkim – o pracy, o rodzinie, o dawnych błędach.

Pewnego wieczoru Zbigniew przyszedł do mnie do pokoju.

– Paweł… Przepraszam za wszystko. Wiem, że nie jestem łatwym człowiekiem. Ale chciałem ci powiedzieć… jesteś dobrym mężem dla mojej córki i świetnym ojcem dla Hani.

Spojrzałem na niego zaskoczony. Po raz pierwszy poczułem do niego coś więcej niż tylko irytację czy żal.

Kilka tygodni później znalazłem pracę jako magazynier w pobliskim markecie budowlanym. Nie była to praca marzeń, ale dawała nam oddech finansowy. Zbigniew wrócił do żony po kilku miesiącach – pogodzili się po długiej rozmowie u rodzinnego terapeuty.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi naszego mieszkania, poczułem ulgę… ale też pustkę. Przez te wszystkie tygodnie nauczyliśmy się czegoś ważnego o sobie nawzajem – o tym, jak łatwo ranimy najbliższych i jak trudno jest wybaczyć.

Czasem wieczorem patrzę na Ankę i Hanię i zastanawiam się: ile jeszcze prób przed nami? Czy każda burza musi nas dzielić… czy może nauczyć czegoś nowego?