„Przypominasz sobie o mnie tylko, gdy potrzebujesz opieki do dziecka” – wyznanie matki, która czuje się zapomniana
– Mamo, możesz przyjechać? Potrzebujemy cię, Zoja jest chora, a my z Anką musimy być jutro w pracy – głos Pawła brzmiał jakby był już gdzieś daleko, jakby rozmawiał ze mną przez szybę. Deszcz bębnił o parapet, a ja patrzyłam na zegar: 22:37. Ostatni raz rozmawialiśmy miesiąc temu, też wtedy, gdy czegoś potrzebował.
Wstałam z łóżka, narzuciłam płaszcz i ruszyłam przez mokre ulice Warszawy. W głowie tłukło mi się jedno pytanie: kiedy ostatnio zadzwonił, żeby po prostu zapytać, jak się czuję? Kiedy ostatnio usiedliśmy razem przy stole, tak po prostu, bez pośpiechu i pretensji?
Gdy dotarłam na miejsce, Paweł już czekał w drzwiach. – Dzięki, mamo. Jesteś niezastąpiona – rzucił szybko i nawet nie spojrzał mi w oczy. Anka stała w korytarzu z płaszczem w ręku, wyraźnie zdenerwowana. – Zoja śpi, termometr jest na szafce. Gdyby coś się działo, dzwoń. – Jej głos był chłodny, jakby nie chciała mnie tu widzieć.
Zostałam sama w obcym mieszkaniu mojego syna. Przeszłam do pokoju Zoji. Spała niespokojnie, jej policzki były rozpalone. Usiadłam obok łóżeczka i pogładziłam ją po włosach. – Babcia tu jest, kochanie – szepnęłam. W tej chwili poczułam się tak bardzo potrzebna… i tak bardzo samotna.
Kiedyś wyobrażałam sobie starość inaczej. Myślałam, że będziemy blisko – ja, Paweł i może jeszcze wnuki. Że będziemy rozmawiać o wszystkim, śmiać się przy niedzielnym obiedzie. Ale życie napisało inny scenariusz.
Rozwód z Markiem był początkiem końca naszej rodziny. Paweł miał wtedy czternaście lat. Pamiętam jego milczenie i złość. Próbowałam tłumaczyć mu, że to nie jego wina, że czasem ludzie się rozchodzą… Ale on zamknął się w sobie. Potem przyszły lata ciszy i krótkich rozmów przez telefon.
– Mamo, nie mam czasu – powtarzał zawsze, gdy próbowałam zaprosić go na obiad albo zapytać o coś więcej niż tylko pracę czy pogodę.
Z czasem nauczyłam się nie dzwonić zbyt często. Nie chciałam być nachalna. Ale każda taka noc jak dziś przypominała mi, jak bardzo jestem na drugim planie.
Siedząc przy łóżku Zoji, wracały do mnie wspomnienia: Paweł jako mały chłopiec z rozbitym kolanem; Paweł płaczący po pierwszej kłótni z kolegą; Paweł przynoszący mi laurkę na Dzień Matki. Gdzie podział się ten chłopiec? Czy to ja go straciłam?
Nad ranem Zoja obudziła się z płaczem. Przytuliłam ją mocno i zanuciłam kołysankę, której nauczyła mnie moja mama. Przez chwilę poczułam się potrzebna – naprawdę potrzebna, nie tylko jako opiekunka do dziecka.
Paweł i Anka wrócili po ósmej. – Dzięki jeszcze raz – rzucił Paweł i już miał wychodzić do kuchni. Zatrzymałam go:
– Paweł… czy możemy kiedyś po prostu usiąść razem? Porozmawiać? Tak jak dawniej?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Mamo, przecież rozmawiamy…
– Nie o tym mówię – przerwałam mu cicho. – Chciałabym wiedzieć, co u ciebie naprawdę słychać. Jak się czujesz…
Westchnął ciężko.
– Mamo, mam tyle na głowie… Może innym razem?
Wyszłam z mieszkania z ciężkim sercem. Na klatce minęłam sąsiadkę Pawła.
– O, pani Maria! Znowu wnuczka chora?
Uśmiechnęłam się blado.
– Tak…
– Dobrze mieć taką babcię pod ręką – powiedziała z uznaniem.
A ja pomyślałam: czy naprawdę jestem tylko „pod ręką”? Czy to cała moja rola?
W domu długo nie mogłam zasnąć. Przeglądałam stare zdjęcia Pawła – urodziny, wakacje nad morzem, pierwszy dzień w szkole. Zawsze byliśmy razem. A teraz? Jestem tylko numerem alarmowym.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka.
– Pani Mario, widziałam Pawła z córką na placu zabaw. Tak ładnie się bawili…
Poczułam ukłucie zazdrości i smutku. Dlaczego nie mogę być częścią ich codzienności? Dlaczego jestem tylko wtedy potrzebna, gdy trzeba ratować sytuację?
Wieczorem zadzwoniłam do Pawła.
– Synku… czy moglibyśmy kiedyś wyjść razem na spacer? Tylko my dwoje?
Zamilkł na chwilę.
– Mamo… zobaczę, dobrze?
Odłożyłam słuchawkę ze łzami w oczach.
Czasem myślę: może to ja popełniłam błąd? Może za bardzo chciałam być idealną matką? Może powinnam była walczyć o naszą bliskość bardziej? Ale przecież nie da się zmusić dorosłego syna do rozmowy…
Zoja jest niewinna. To cudowna dziewczynka i kocham ją całym sercem. Ale nie chcę być tylko babcią „na telefon”. Chciałabym być częścią ich życia – nie tylko wtedy, gdy mają problem.
Czy to naprawdę tak trudno znaleźć czas dla własnej matki? Czy rodzina musi być tylko wtedy razem, gdy trzeba gasić pożary?
Może ktoś z was wie, jak odbudować mosty nad przepaścią codzienności? Czy jeszcze mam szansę odzyskać syna?