Kiedy święta stają się jedynym czasem dla rodziny, mimo wielkich poświęceń

— Kuba, proszę cię, nie krzycz na brata! — mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. W kuchni pachniało jeszcze świeżo upieczonym sernikiem, a za oknem padał pierwszy śnieg tej zimy. Mój młodszy syn, Michał, miał zaledwie cztery lata, kiedy rozstałam się z ich ojcem. Kuba miał wtedy dziesięć. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Zostałam sama z dwójką chłopców i domem, który wydawał się nagle o wiele za duży i o wiele za cichy.

Nie wyszłam ponownie za mąż. Nie miałam na to czasu ani siły. Każdy dzień był walką – o pieniądze, o spokój, o to, by chłopcy nie czuli się gorsi od innych dzieci. Pracowałam w szkole jako nauczycielka matematyki. Po lekcjach biegłam do domu, gotowałam obiad, sprawdzałam zeszyty, pomagałam w lekcjach. Jedynym wsparciem była moja mama – babcia chłopców. To ona odprowadzała ich do szkoły, gotowała rosół na niedzielę, prasowała koszule na szkolne apele. Bez niej nie dałabym rady.

Ale nawet ona nie była w stanie zastąpić im ojca. Michał często pytał: — Mamo, dlaczego tata już z nami nie mieszka? — Za każdym razem czułam ukłucie w sercu. Jak wyjaśnić dziecku, że dorosłe sprawy są czasem zbyt trudne nawet dla dorosłych? — Tata cię kocha, tylko… musiał wyjechać — odpowiadałam wymijająco. Kuba już nie pytał. On wiedział więcej, widział więcej. Czasem patrzył na mnie z wyrzutem, jakby chciał powiedzieć: „To twoja wina”.

Przez lata nauczyłam się nie płakać przy dzieciach. Wieczorami siadałam w kuchni przy kubku zimnej herbaty i pozwalałam sobie na łzy. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Praca była moją ucieczką – tam byłam potrzebna, tam mogłam być kimś więcej niż tylko zmęczoną matką.

Święta były jedynym czasem, kiedy naprawdę byliśmy razem. Wtedy starałam się ze wszystkich sił stworzyć chłopcom namiastkę prawdziwej rodziny. Ubieraliśmy choinkę, piekliśmy pierniki, oglądaliśmy „Kevina” w telewizji. Michał cieszył się z każdego prezentu, Kuba udawał obojętność, ale widziałam błysk w jego oczach, gdy rozpakowywał nową książkę czy koszulkę z ulubionym zespołem.

Pewnego roku wszystko się posypało. Mama zachorowała tuż przed Wigilią. Musiałam pogodzić opiekę nad nią z pracą i przygotowaniami do świąt. Byłam na skraju wytrzymałości. W Wigilię Michał dostał gorączki, a Kuba zamknął się w swoim pokoju i nie chciał wyjść nawet na kolację.

— Kuba, proszę cię… To są święta — błagałam pod drzwiami jego pokoju.
— Po co te święta? I tak jesteśmy tylko my — odpowiedział przez łzy.

Wtedy pierwszy raz poczułam się naprawdę bezradna. Usiadłam na podłodze pod jego drzwiami i zaczęłam płakać razem z nim. Michał przyszedł do mnie i przytulił się mocno.

— Mamo, nie płacz — szepnął.

Tamte święta były najtrudniejsze w moim życiu. Zrozumiałam wtedy, jak bardzo brakuje nam siebie nawzajem na co dzień. Codzienność nas pochłonęła – praca, szkoła, obowiązki. Święta stały się jedynym momentem, kiedy próbowaliśmy być rodziną.

Po chorobie mamy wszystko wróciło do normy – a raczej do naszej nowej normalności. Chłopcy dorastali szybciej niż bym chciała. Michał zaczął zamykać się w sobie, Kuba coraz częściej wychodził z domu do kolegów. Ja coraz częściej zostawałam sama wieczorami.

Któregoś dnia usiadłam z mamą przy stole i powiedziałam:
— Mamo, chyba coś robię źle… Chłopcy oddalają się ode mnie.
— Dzieci dorastają — odpowiedziała spokojnie. — Ale ty zawsze byłaś dla nich wszystkim.

Nie pocieszyło mnie to. Zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem – czy naprawdę musiałam tyle pracować? Czy mogłam poświęcić im więcej czasu? Czy powinnam była walczyć o małżeństwo?

Kiedy Michał skończył osiemnaście lat, zaprosił mnie na kawę do kawiarni w centrum miasta.
— Mamo — zaczął niepewnie — wiem, że było ci ciężko. Ale chcę ci podziękować za wszystko.
Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa.
— Myślałem czasem, że jesteś zbyt surowa… Ale teraz rozumiem dlaczego.

Poczułam ulgę i dumę jednocześnie. Może jednak nie wszystko straciłam?

Dziś chłopcy mają swoje życie. Kuba mieszka w Warszawie, Michał studiuje w Krakowie. W święta wracają do domu – wtedy znów jesteśmy razem przy jednym stole. Rozmawiamy do późna, śmiejemy się z dawnych wspomnień.

Ale kiedy zamykają za sobą drzwi po świętach i wracają do swojego świata, zostaję sama w pustym domu i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy te kilka wspólnych dni wystarczyło im na całe życie? Może właśnie dlatego święta są dla nas tak ważne – bo tylko wtedy jesteśmy naprawdę rodziną.