„Mamo, proszę, pomóż!” – Samotna z trójką dzieci w polskiej rzeczywistości

– Mamo, proszę, pomóż mi chociaż dziś! – mój głos drżał, a w słuchawce zapadła cisza. Stałam w kuchni, opierając się o blat, podczas gdy za ścianą moje dzieci kłóciły się o ostatni kawałek chleba. Był wtorek, godzina osiemnasta, a ja czułam się, jakby minął już cały tydzień.

Mama westchnęła ciężko. – Wiesz, że nie mogę. Mam swoje sprawy. Poza tym, to twoje dzieci, nie moje – powiedziała chłodno i odłożyła słuchawkę. Przez chwilę patrzyłam tępo na telefon, jakby miał mi zaraz wyjaśnić, dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy.

Od śmierci Pawła minęły dwa lata. Dwa lata samotności, walki i nieustannego zmęczenia. Kiedyś myślałam, że jestem silna – przecież radziłam sobie z pracą, domem i dziećmi nawet wtedy, gdy Paweł pracował na zmiany w kopalni. Ale wtedy miałam kogoś obok. Teraz jestem tylko ja – i trójka dzieci: Zosia (10 lat), Kuba (7 lat) i mała Hania (4 lata).

Każdy dzień zaczyna się tak samo: budzik dzwoni o szóstej, a ja już czuję ciężar nadchodzących godzin. Zosia pomaga mi szykować śniadanie dla rodzeństwa, Kuba marudzi, że nie chce do szkoły, a Hania płacze, bo zgubiła swoją ulubioną lalkę. W pośpiechu pakuję kanapki do tornistrów i próbuję nie myśleć o tym, że w portfelu zostało mi tylko 37 złotych do końca tygodnia.

Praca w sklepie spożywczym nie daje mi wielkich perspektyw. Szefowa patrzy na mnie z góry, jakby każda moja prośba o wcześniejsze wyjście była osobistą zniewagą. – Pani Marto, wszyscy mają dzieci! – powtarza z irytacją. Ale nie wszyscy muszą radzić sobie sami.

Dziś znów musiałam wyjść wcześniej – Hania dostała gorączki w przedszkolu. Kiedy odbierałam ją od wychowawczyni, czułam na sobie spojrzenia innych matek. One zawsze mają czas na rozmowy przy kawie, na plotki o nowych butach czy wakacjach nad morzem. Ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na spacerze bez pośpiechu.

Wieczorem próbuję ogarnąć dom: pranie, kolacja, lekcje Zosi i Kuby. Hania zasypia przy stole z buzią umazaną kaszką. Patrzę na nią i czuję ukłucie żalu – czy ona zapamięta tylko zmęczoną mamę? Czy dzieci będą mi kiedyś wdzięczne za to wszystko?

Czasem mam ochotę po prostu wyjść i nie wracać. Ale wtedy słyszę głos Pawła w głowie: „Dasz radę, Marta. Musisz.” To on zawsze wierzył we mnie bardziej niż ja sama.

Najgorsze są wieczory, kiedy dzieci już śpią. Siadam wtedy na kanapie i pozwalam sobie na łzy. Przeglądam stare zdjęcia – Paweł z Zosią na barana, Kuba z pierwszym rowerkiem, Hania jeszcze w brzuchu… Wszystko wydaje się takie odległe i nierealne.

Mama mieszka dwie ulice dalej. Kiedyś byłyśmy blisko – po śmierci taty trzymałyśmy się razem. Ale odkąd Paweł odszedł, coś się zmieniło. Mama mówi, że muszę być silna i nie mogę liczyć na innych. „Ja też byłam sama” – powtarza jak mantrę. Ale ona miała wsparcie sąsiadek, ciotek… Ja mam tylko siebie.

Czasem próbuję rozmawiać z nią o dzieciach:
– Mamo, Zosia ma jutro przedstawienie w szkole. Może byś przyszła?
– Nie mam czasu na takie rzeczy – odpowiada bez emocji.
– Dzieci bardzo by się ucieszyły…
– Marta, przestań mnie szantażować uczuciowo! – ucina rozmowę.

Nie rozumiem jej chłodu. Czy naprawdę tak trudno jest pomóc własnej córce? Czy ja też będę kiedyś taka dla moich dzieci?

W pracy coraz częściej słyszę plotki za plecami:
– Ona chyba sobie nie radzi…
– Dzieciaki zawsze brudne chodzą…
– Pewnie zaraz pójdzie na zwolnienie…

Czuję się jak pod lupą – każdy mój błąd jest wyolbrzymiany. A przecież staram się jak mogę! Ostatnio nawet rozważałam drugą pracę wieczorami, ale kto wtedy zajmie się dziećmi?

Najbardziej boli mnie to, że dzieci zaczynają rozumieć naszą sytuację. Zosia coraz częściej pyta:
– Mamo, dlaczego babcia nas nie lubi?
– Lubi was, kochanie… Po prostu jest zmęczona.
Ale wiem, że to kłamstwo.

Kuba zamyka się w sobie. Przestał zapraszać kolegów do domu – wstydzi się naszego starego mieszkania i tego, że czasem brakuje nam na nowe buty czy słodycze.

Hania często płacze bez powodu. Przytulam ją mocno i obiecuję sobie, że zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa.

Czasem marzę o tym, żeby ktoś po prostu zapukał do drzwi i zapytał: „Marto, jak ci pomóc?” Ale nikt nie puka.

Wczoraj wieczorem usiadłam przy stole z kartką papieru i zaczęłam liczyć wydatki: czynsz, prąd, jedzenie… Zabrakło mi pieniędzy już w połowie miesiąca. Zastanawiałam się przez chwilę nad pożyczką – ale przecież już mam jedną do spłaty.

Zosia przyszła do mnie z zeszytem:
– Mamo, pomożesz mi z matematyką?
Spojrzałam na nią i poczułam ukłucie winy – jestem tak zmęczona, że ledwo widzę na oczy.
– Spróbujmy razem – powiedziałam cicho.

Kiedy zasypiała przy moim boku, szeptała:
– Kocham cię najbardziej na świecie.
I wtedy poczułam coś dziwnego – może jednak dam radę? Może dla nich warto walczyć?

Ale ile jeszcze wytrzymam? Ile razy można prosić o pomoc i słyszeć odmowę? Czy samotność naprawdę musi być karą za to, że życie potoczyło się inaczej niż planowałam?

Czasem zastanawiam się: czy to ja jestem winna temu wszystkiemu? Czy może świat po prostu nie jest sprawiedliwy dla takich jak ja? Może ktoś z was zna odpowiedź…