Kiedy miłość zamienia się w obowiązek: Opowieść Haliny Nowak

— Mamo, dzieci są głodne! — głos Kingi rozbrzmiewa w mojej kuchni, zanim jeszcze zdążę odłożyć łyżkę do zupy. Znowu. Znowu czuję się jak kucharka dla całej rodziny. W małym miasteczku pod Krakowem, gdzie starodawne podwórka toną w kwiatach, moje życie w wieku sześćdziesięciu lat zamieniło się w niekończący się cykl gotowania i sprzątania. Nazywam się Halina Nowak, jestem wdową i mieszkam sama w swoim niewielkim mieszkaniu. Moja córka Kinga z trójką dzieci przychodzi codziennie na obiad. Codziennie.

Kiedyś czekałam na te wizyty. Cieszyłam się, że mogę pomóc, że dom nie jest pusty, że dzieci biegają po korytarzu, śmieją się i krzyczą. Ale teraz… Teraz czuję się zmęczona. Każdego ranka budzę się z myślą: co dziś ugotować? Czy wystarczy mi sił? Czy znowu usłyszę narzekania, że zupa za słona albo ziemniaki za twarde?

Dzisiaj było szczególnie ciężko. Od rana bolały mnie plecy, a dłonie drżały, gdy kroiłam marchewkę do rosołu. Słyszałam już za oknem znajome głosy wnuków: „Babciu! Babciu!” — a ja miałam ochotę schować się w łazience i udawać, że mnie nie ma. Ale nie mogłam. Przecież jestem matką. Przecież jestem babcią.

— Mamo, mogłabyś zrobić jeszcze naleśniki? — Kinga nawet nie patrzy mi w oczy, tylko przegląda wiadomości na telefonie. — Dzieci nie chcą rosołu.

Zaciskam zęby. W środku aż mnie skręca. Chciałabym powiedzieć: „Nie! Nie zrobię naleśników! Mam dosyć!” Ale zamiast tego kiwam głową i wyciągam patelnię. Wnuki już rozsiadły się przy stole, rozrzucając kredki i kartki po całej kuchni. Najmłodsza, Zosia, ciągnie mnie za fartuch:

— Babciu, a dasz mi sok?

Podaję jej sok, a ona nawet nie dziękuje. Kinga siedzi obok i przegląda Facebooka. Czuję się przezroczysta.

Kiedyś myślałam, że rodzina to największe szczęście. Że dzieci i wnuki będą moją radością na stare lata. Ale teraz… Teraz czuję się jak służąca we własnym domu. Nikt nie pyta, jak się czuję. Nikt nie zauważa zmęczenia na mojej twarzy.

Po obiedzie dzieci rozbiegają się po mieszkaniu, zostawiając po sobie bałagan. Kinga zbiera się do wyjścia:

— Mamo, możesz jutro zrobić pierogi? Dzieci bardzo lubią twoje pierogi.

Patrzę na nią i widzę tylko zmęczenie w jej oczach. Może ona też jest zmęczona? Może nie umie inaczej? Ale przecież to ja codziennie stoję przy garach, to ja sprzątam po pięciu osobach.

— Kinga… — zaczynam cicho.

— Tak? — podnosi wzrok znad telefonu.

— Może jutro… może jutro odpocznę? — mówię niepewnie.

Cisza. Przez chwilę mam nadzieję, że mnie zrozumie.

— Ale mamo… dzieci muszą coś jeść! Ja nie mam czasu gotować po pracy! — jej głos staje się ostry.

Czuję łzy pod powiekami. Nie chcę płakać przy niej. Nie chcę być słaba.

— Rozumiem — mówię tylko i zaczynam zbierać talerze.

Kinga wychodzi z dziećmi, nawet nie żegnając się porządnie. Zostaję sama w kuchni pełnej brudnych naczyń i rozsypanych kredek. Siadam ciężko na krześle i patrzę przez okno na ogród sąsiadki. Ona też jest wdową, ale jej dzieci mieszkają daleko. Czasem jej zazdroszczę tej ciszy.

Wieczorem dzwoni do mnie Basia — moja przyjaciółka od lat.

— Halina, jak tam? — pyta ciepło.

— Jak zwykle… gotowałam dla armii głodomorów — próbuję żartować, ale głos mi drży.

— Musisz postawić granice — mówi stanowczo Basia. — Jesteś człowiekiem, nie robotem!

Wiem, że ma rację. Ale jak powiedzieć „dość” własnej córce? Jak powiedzieć „nie” wnukom?

Nocą długo nie mogę zasnąć. W myślach układam rozmowę z Kingą: tłumaczę jej, że jestem zmęczona, że potrzebuję czasu dla siebie. Ale rano znowu robię zakupy i gotuję rosół.

W sobotę postanawiam spróbować jeszcze raz. Kiedy Kinga przychodzi z dziećmi, proszę ją o rozmowę.

— Kinga, musimy porozmawiać — mówię poważnie.

Ona wzdycha z irytacją:

— Mamo, naprawdę nie mam czasu na pogadanki…

Ale ja nie ustępuję:

— Kinga, ja cię kocham i kocham twoje dzieci, ale jestem zmęczona. Potrzebuję odpoczynku. Nie mogę codziennie gotować dla was wszystkich.

Kinga patrzy na mnie zdziwiona:

— Myślałam, że lubisz gotować…

— Lubiłam — odpowiadam szczerze. — Ale teraz czuję się wykorzystywana.

Przez chwilę panuje cisza. Widzę w jej oczach złość i rozczarowanie.

— No dobrze… — mówi w końcu chłodno. — Postaram się coś wymyślić.

Nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Nie wiem, czy teraz będziemy miały lepszy kontakt czy jeszcze bardziej się oddalimy. Ale wiem jedno: musiałam to powiedzieć.

Wieczorem siedzę sama przy stole i patrzę na stare zdjęcia: ja z mężem na spacerze nad Wisłą, mała Kinga na rowerku, śmiejąca się do obiektywu. Gdzie podziała się tamta bliskość? Czy naprawdę rodzina musi oznaczać poświęcenie bez końca?

Może jestem egoistką? A może po prostu człowiekiem ze swoimi potrzebami? Czy ktoś kiedyś zapyta mnie: „Halina, czego ty chcesz?”