Własny dom? Najpierw spłać kredyt! – Dramat polskiej rodziny w walce o mieszkanie
– Nie wierzę… – szepnęłam, przekręcając klucz w zamku. Drzwi do naszego mieszkania otworzyły się z trudem, jakby sam dom nie chciał mnie wpuścić. W powietrzu unosił się zapach smażonej cebuli i taniego papierosa. W salonie, na mojej kanapie, siedział mój brat Tomek, rozparty jak król, a obok niego jego dziewczyna – ta sama, która kiedyś wyśmiewała moje plany na własne M.
– O, siema, Anka! – Tomek nawet nie podniósł się z miejsca. – Mama mówiła, że was nie będzie przez tydzień, więc się wprowadziliśmy. Spoko, nie?
Spoko? Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Mój mąż Piotr stał za mną z walizką i patrzył na mnie pytająco. Widziałam w jego oczach to samo przerażenie i wściekłość, które czułam ja.
– Co tu się dzieje? – zapytałam cicho, bojąc się, że jeśli podniosę głos, wybuchnę płaczem albo zacznę krzyczeć.
Tomek wzruszył ramionami. – Mama powiedziała, że możemy tu być. Przecież to też jej mieszkanie.
Zacisnęłam pięści. To nie było jej mieszkanie. To był NASZ dom, kupiony na kredyt, który spłacaliśmy co miesiąc z Piotrem, odmawiając sobie wszystkiego – wakacji, nowych ubrań, nawet lepszej kawy. Mama nigdy nam nie pomogła. Kiedy prosiliśmy ją o wsparcie przy wkładzie własnym, powiedziała tylko: „Każdy musi sobie radzić sam”.
A teraz pozwoliła Tomkowi zamieszkać u nas bez pytania.
– Piotrze… – zaczęłam, ale on już ruszył do kuchni. Zobaczyłam jego zaciśniętą szczękę i wiedziałam, że zaraz wybuchnie.
– Wynoście się stąd natychmiast – powiedział zimno do Tomka i jego dziewczyny. – To nie jest hotel.
Tomek spojrzał na niego z pogardą. – O co ci chodzi? Przecież Anka to twoja żona, a mama to jej matka. Trochę rodziny nie zaszkodzi.
Wtedy zadzwonił telefon. Mama.
– Aniu, nie bądź taka sztywna – usłyszałam jej głos w słuchawce. – Tomek ma teraz ciężko, stracił pracę. Ty masz wszystko: mieszkanie, męża, stabilizację… Możesz pomóc bratu.
Poczułam gulę w gardle. Zawsze byłam tą „odpowiedzialną”, tą „zaradną”. Tomek był „biedny”, „zagubiony”, „potrzebujący wsparcia”. Ale to ja przez lata słyszałam od mamy: „Nie licz na nikogo”, „Musisz być silna”.
– Mamo – powiedziałam drżącym głosem – to jest nasze mieszkanie. Spłacamy kredyt. Nikt nam niczego nie dał za darmo.
– Ale przecież rodzina powinna się wspierać! – krzyknęła mama.
– A gdzie byłaś, kiedy my potrzebowaliśmy pomocy? – zapytałam cicho.
W słuchawce zapadła cisza.
Tomek tymczasem zaczął zbierać swoje rzeczy z miną obrażonego dziecka. Jego dziewczyna rzuciła mi spojrzenie pełne pogardy.
– Wiesz co? Ty zawsze byłaś egoistką – syknęła. – Tylko kasa i kasa.
Zamknęłam oczy. Przed oczami stanęły mi wszystkie te lata wyrzeczeń: wieczory spędzone nad tabelkami z wydatkami, kłótnie z Piotrem o każdy grosz, strach przed kolejną ratą kredytu. I ta wieczna presja: „Musisz mieć swoje”, „Nie licz na nikogo”, „Jak będziesz miała dom, będziesz szczęśliwa”.
A teraz miałam dom – i czułam się w nim jak intruz.
Kiedy Tomek w końcu wyszedł trzaskając drzwiami, usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Piotr objął mnie bez słowa.
– Może powinniśmy byli po prostu wynająć coś małego i nie brać tego cholernego kredytu – szepnął po chwili.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam jedno: cokolwiek byśmy zrobili, zawsze byłoby źle. Dla mamy zawsze będę tą „zimną”, dla Tomka – „skąpą”.
Następnego dnia mama zadzwoniła z pretensjami: „Jak mogłaś wyrzucić własnego brata na bruk? Co ludzie powiedzą?”
Nie miałam już siły tłumaczyć jej czegokolwiek.
Od tamtej pory nasze relacje są chłodne jak lód. Tomek przestał się odzywać zupełnie. Mama dzwoni tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje.
Czasem patrzę na nasze mieszkanie i zastanawiam się: czy naprawdę warto było tyle poświęcić dla tych czterech ścian? Czy dom bez rodzinnego ciepła to jeszcze dom?
Może powinnam była odpuścić…
Czy naprawdę własność daje szczęście? Czy może tylko dzieli ludzi na tych, którzy mają – i tych, którzy zawsze będą chcieli więcej?