Zemdlałam na rodzinnej imprezie, bo mój mąż nie pomagał mi z naszym noworodkiem – historia o rozczarowaniu, samotności i sile kobiety

– Znowu ty wstajesz? – usłyszałam przez sen głos mojej mamy, która przyjechała do nas na kilka dni po narodzinach Antosia. Otworzyłam oczy, czując jakby ktoś przycisnął mi klatkę piersiową ciężkim kamieniem. Była trzecia nad ranem, a ja po raz kolejny tej nocy karmiłam synka. Michał spał obok, odwrócony do ściany, nawet nie drgnął, kiedy Antoś zaczął płakać.

Pamiętam, jak jeszcze w ciąży obiecywał: „Będziemy zespołem, kochanie. Wszystko zrobimy razem.” Wierzyłam mu. Wierzyłam, że będzie inaczej niż u moich koleżanek, które narzekały na swoich partnerów. Ale rzeczywistość okazała się brutalna. Michał wracał z pracy, rzucał torbę w kąt i znikał z telefonem w łazience albo przed telewizorem. Gdy prosiłam o pomoc, słyszałam: „Przecież cały dzień siedzisz w domu, ja muszę odpocząć.”

Z każdym dniem czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama musiała wrócić do siebie, a ja zostałam sama z Antosiem i z moimi myślami. Czasem miałam wrażenie, że jestem przezroczysta – dla Michała, dla świata. Nawet kiedy mówiłam mu wprost: „Nie daję rady, potrzebuję snu”, odpowiadał tylko: „Wytrzymasz jeszcze trochę, dzieci rosną szybko.”

Wszystko się skumulowało przed rodzinną imprezą u teściów. To miało być nasze pierwsze wyjście z Antosiem do ludzi. Michał był dumny – pokazywał synka wszystkim gościom, opowiadał, jak bardzo się cieszy z bycia ojcem. Patrzyłam na niego i czułam narastającą złość. Przez całą imprezę nie zapytał mnie ani razu, czy czegoś potrzebuję. Gdy próbowałam się wycofać na chwilę do innego pokoju, żeby nakarmić Antosia w spokoju, teściowa weszła za mną i zaczęła udzielać rad: „Musisz być silna, każda matka przez to przechodzi.”

Wróciłam do salonu z dzieckiem na rękach. Wszyscy śmiali się i rozmawiali, a ja czułam się jak cień. Nagle świat zaczął wirować. Usłyszałam jeszcze głos mojej siostry: „Ola, wszystko w porządku?” – i potem już nic.

Obudziłam się na kanapie, otoczona rodziną. Michał stał z boku, blady jak ściana. Ktoś podał mi wodę. Słyszałam szepty: „Przemęczona…”, „Za dużo na głowie…” Ktoś zapytał: „Kiedy ostatnio spałaś więcej niż trzy godziny?” Nie pamiętałam.

Po powrocie do domu Michał był cicho przez cały wieczór. W końcu powiedział: „Nie wiedziałem, że jest aż tak źle.” Nie odpowiedziałam. Byłam zbyt zmęczona na rozmowę.

Następne dni były jeszcze trudniejsze. Michał próbował pomagać – przewinął Antosia raz czy dwa, ale szybko się poddał: „On tylko przy tobie się uspokaja.” Czułam narastającą frustrację i żal. Zaczęliśmy się kłócić o wszystko: o bałagan w kuchni, o to, kto wyjdzie z psem, o to, że nie mam siły gotować obiadu.

Pewnego wieczoru usiadłam na podłodze w łazience i zaczęłam płakać. Czułam się jak najgorsza matka i żona. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Kasi:

– Kasia, ja już nie mogę… Nie śpię od tygodni, Michał mnie nie rozumie… Czuję się taka sama.

Kasia słuchała cierpliwie:

– Ola, musisz postawić granice. Powiedz mu jasno: albo zacznie ci pomagać, albo… – zawahała się – albo musisz pomyśleć o sobie i Antosiu.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli krążyły mi po głowie jak szalone ptaki. Czy naprawdę jestem sama? Czy to ja przesadzam? Czy każda kobieta musi przez to przechodzić?

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Michałem szczerze:

– Michał, ja już nie daję rady. Jeśli nie zaczniesz mi pomagać, nie wiem jak długo to wytrzymam. Nie chcę być samotna w naszym małżeństwie.

Patrzył na mnie długo w milczeniu.

– Przepraszam – powiedział cicho – Nie wiedziałem… Ale nie wiem też, czy potrafię to wszystko ogarnąć.

To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłam w jego oczach strach i bezradność. Może on też się bał? Może nikt go nie nauczył być ojcem?

Zaczęliśmy rozmawiać częściej – czasem kłóciliśmy się jeszcze bardziej, czasem płakaliśmy razem ze zmęczenia. Ale coś się zmieniło. Michał zaczął wychodzić z Antosiem na spacery, żebym mogła się zdrzemnąć. Zaczął gotować obiady – czasem niejadalne, ale doceniałam każdy gest.

Nie było łatwo odbudować zaufanie i bliskość po tych wszystkich miesiącach samotności i żalu. Ale powoli uczyliśmy się być rodziną – nie tylko na zdjęciach dla znajomych.

Czasem patrzę na siebie sprzed kilku miesięcy i zastanawiam się: dlaczego tak długo milczałam? Dlaczego bałam się prosić o pomoc? Czy naprawdę każda kobieta musi cierpieć w samotności po narodzinach dziecka?

Może warto mówić głośno o tym, co nas boli? Może wtedy mniej kobiet będzie musiało omdlewać ze zmęczenia na oczach całej rodziny?