Trzysta kilometrów do chłodnego serca: opowieść Eugenii Mikołajczyk
— Igor, czy na pewno nie przeszkadzam? — zapytałam, stojąc w progu ich mieszkania, z torbą pełną domowych pierogów i świeżo upieczonym sernikiem. Syn spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, ale w jego oczach dostrzegłam cień niepokoju. — Mamo, oczywiście, że nie. Wejdź, Irena zaraz przyjdzie z pracy.
Trzysta kilometrów. Tyle dzieliło mnie od syna i jego żony. Tyle kilometrów nadziei, że może tym razem coś się zmieni. Że może Irena spojrzy na mnie inaczej, cieplej. Że może usiądziemy razem przy stole, porozmawiamy jak rodzina. Ale już od progu czułam chłód. Nie fizyczny — w mieszkaniu było ciepło, pachniało kawą i lawendą — ale taki, który przenika do kości i sprawia, że człowiek czuje się obcy we własnej rodzinie.
Czekałam na Irenę w kuchni, układając pierogi na talerzu. Słyszałam, jak Igor krząta się po mieszkaniu, jakby szukał zajęcia, by nie musieć ze mną rozmawiać. W końcu drzwi się otworzyły i weszła ona — wysoka, szczupła, z włosami spiętymi w surowy kok. Spojrzała na mnie szybko, bez uśmiechu.
— Dzień dobry, pani Eugenio — powiedziała chłodno, zdejmując płaszcz.
— Dzień dobry, Ireno. Upiekłam sernik, twój ulubiony — spróbowałam zaczepić rozmowę.
— Dziękuję, ale jestem na diecie — odpowiedziała krótko i przeszła do salonu.
Poczułam się jak intruz. Jakby moja obecność była problemem, a nie radością. Przecież zawsze marzyłam o wnukach. Kiedy Igor ożenił się z Ireną, miałam nadzieję, że wkrótce usłyszę dziecięcy śmiech w naszym domu. Ale lata mijały, a dzieci nie było. Z początku nie pytałam — wiedziałam, że to delikatny temat. Jednak z czasem nie mogłam powstrzymać ciekawości i troski.
Pewnego dnia Igor zadzwonił do mnie wieczorem. W jego głosie słyszałam smutek.
— Mamo… byliśmy u lekarza. Nie możemy mieć dzieci. To przeze mnie.
Zatkało mnie. Próbowałam go pocieszyć, mówić, że są inne sposoby, że najważniejsze jest to, że się kochają. Ale czułam żal — nie do niego, tylko do losu. I do Ireny też trochę — bo zawsze była taka zamknięta, chłodna. Jakby nie chciała dopuścić mnie do swojego świata.
Podczas tej wizyty próbowałam rozmawiać z Ireną o wszystkim: o pracy, o pogodzie, nawet o nowych przepisach na ciasta. Odpowiadała zdawkowo albo wcale. Kiedy Igor wychodził do sklepu po zakupy, zostawałyśmy same w kuchni. Cisza była gęsta jak śmietana.
— Ireno… chciałam tylko powiedzieć, że bardzo się cieszę z waszego małżeństwa. Wiem, że jest wam ciężko…
Spojrzała na mnie ostro.
— Pani Eugenio, proszę nie zaczynać tego tematu. To nasza sprawa.
Zamilkłam. Poczułam się upokorzona. Przecież nie chciałam nic złego. Chciałam tylko być częścią ich życia.
Wieczorem Igor zaproponował wspólne oglądanie zdjęć z dzieciństwa. Przyniosłam albumy — te same, które oglądaliśmy setki razy w naszym domu w Toruniu.
— Pamiętasz tę wycieczkę nad morze? — zapytałam syna.
Uśmiechnął się lekko.
— Tak, mamo. Było zimno i padał deszcz.
Irena siedziała obok niego na kanapie, patrząc w telefon.
— Może chcesz zobaczyć zdjęcia Igora z dzieciństwa? — zapytałam ją z nadzieją.
— Nie jestem zainteresowana — odpowiedziała bez emocji.
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam na kanapie w ich salonie i słyszałam ciche szepty zza ściany. Wiedziałam, że rozmawiają o mnie. Czułam się jak ciężar — nieproszony gość w ich życiu.
Rano postanowiłam wyjść wcześniej niż planowałam. Spakowałam torbę i zostawiłam karteczkę na stole: „Dziękuję za gościnę. Kocham was.”
W drodze powrotnej pociągiem patrzyłam przez okno na mijające pola i lasy. Myślałam o tym wszystkim, co wydarzyło się przez te lata: o marzeniach niespełnionych, o rozmowach niedokończonych, o miłości niewyrażonej słowami.
Czy to ja zrobiłam coś źle? Czy mogłam być inną matką? Czy mogłam być lepszą teściową? A może po prostu niektóre relacje są skazane na chłód?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich podróży przede mną? Ile razy człowiek musi wracać z pustymi rękami i sercem pełnym pytań? Czy naprawdę tak trudno jest znaleźć ciepło tam, gdzie najbardziej go potrzebujemy?