Nigdy się nie znaliśmy… Historia Wandy i Krzysztofa
— Wanda, musimy przestać się spotykać — powiedział Krzysztof, patrząc gdzieś poza mnie, jakby szukał w oknie odpowiedzi na pytania, których nigdy nie miał odwagi mi zadać. Był środek listopada, a ja czułam, jak zimno przenika przez ściany mojego mieszkania na warszawskiej Pradze. Zawsze przychodził tu wieczorami, kiedy jego żona już spała, a dzieci odrabiały lekcje w swoich pokojach. Nigdy nie zostawał na noc. Nigdy nie przynosił kwiatów. Przynosił tylko siebie — zmęczonego, rozedrganego, spragnionego ciszy.
Od początku wiedziałam, kim jestem w jego życiu. Nie żoną. Nie matką jego dzieci. Nie ukochaną na całe życie. Tylko kochanką. Kobietą, która daje mu wytchnienie — zarówno dla duszy, jak i ciała. Kobietą, do której przychodzi nie po obowiązki, lecz po lekkość i ciszę. Nigdy niczego nie wymagałam. Ani rozwodu, ani przysiąg. Wystarczyło mi to, co miałam: kilka godzin w tygodniu, jego spojrzenie pełne tęsknoty i dotyk, który mówił więcej niż słowa.
Ale tego wieczoru coś się zmieniło. Krzysztof był inny — spięty, nieobecny. Milczał dłużej niż zwykle, a kiedy w końcu się odezwał, jego głos był obcy, jakby mówił do mnie ktoś zupełnie inny.
— Wanda… — zaczął znowu i zamilkł. — Moja żona coś podejrzewa. Nie mogę ryzykować.
Poczułam ukłucie w sercu, choć przecież wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Zawsze wiedziałam. Ale kiedy słyszysz to naprawdę — kiedy ktoś mówi ci prosto w twarz, że twoje życie właśnie się kończy — boli inaczej.
— Rozumiem — odpowiedziałam cicho. — Nie musisz się tłumaczyć.
Chciałam być silna. Chciałam udawać, że to nic nie znaczy. Ale łzy napływały mi do oczu i nie mogłam ich powstrzymać.
— Wanda… — Krzysztof podszedł bliżej i dotknął mojej dłoni. — Przepraszam.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam słyszeć przeprosin. Chciałam tylko, żeby został jeszcze chwilę. Żebyśmy mogli udawać, że wszystko jest tak jak dawniej.
Ale on już podjął decyzję.
— Muszę iść — powiedział cicho i wyszedł, zostawiając za sobą zapach swojego płaszcza i pustkę, której nie potrafiłam wypełnić.
Przez następne dni chodziłam po mieszkaniu jak cień. Praca w bibliotece przestała mnie cieszyć. Książki, które zawsze były moją ucieczką od rzeczywistości, teraz przypominały mi tylko o tym, czego nie mam. O miłości, która nigdy nie była moja.
Moja matka dzwoniła codziennie.
— Wanda, co się dzieje? Jesteś jakaś inna — pytała z troską w głosie.
— Nic się nie dzieje, mamo — kłamałam. — Po prostu jestem zmęczona.
Nie mogłam jej powiedzieć prawdy. Nie mogłam powiedzieć nikomu. Bycie kochanką to samotność wpisana w definicję tej roli. Nikt nie współczuje kobiecie takiej jak ja. Nikt nie pyta o moje uczucia.
Pewnego dnia spotkałam Krzysztofa na ulicy. Szliśmy naprzeciw siebie i przez chwilę miałam nadzieję, że się zatrzyma, że powie coś więcej niż zwykłe „cześć”. Ale on tylko skinął głową i przeszedł obok mnie jak obcy człowiek.
Wtedy zrozumiałam: nigdy się nie znaliśmy. Byliśmy dla siebie tylko ucieczką od własnych żyć. On szukał wytchnienia ode mnie, ja szukałam sensu w nim. Ale żadne z nas nie miało odwagi spojrzeć prawdzie w oczy.
Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o wszystkich kobietach takich jak ja — niewidzialnych, zapomnianych, czekających na coś, co nigdy nie nadejdzie.
Czasem wyobrażałam sobie inną wersję mojego życia. Taką, w której Krzysztof zostaje ze mną na zawsze. W której jestem ważna nie tylko przez kilka godzin w tygodniu. Ale potem wracała rzeczywistość: samotność czterech ścian i cisza tak głośna, że aż bolała.
Minęły miesiące. Nauczyłam się żyć bez niego. Zaczęłam spotykać się z koleżankami z pracy, chodzić do kina sama i czytać książki dla przyjemności, a nie po to, by zapomnieć o bólu.
Ale czasem nadal budzę się w nocy z uczuciem pustki w sercu i pytaniem: czy naprawdę kiedykolwiek się znaliśmy? Czy można być tak blisko kogoś i jednocześnie być dla niego zupełnie obcym?
Może to właśnie jest największa tragedia takich historii jak moja: zostajemy sami ze swoimi wspomnieniami i pytaniami bez odpowiedzi. Czy warto było kochać kogoś tylko na chwilę? Czy lepiej byłoby nigdy go nie spotkać?
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można nauczyć się żyć z pustką? A może to właśnie ona czyni nas silniejszymi?