Blask cyny: Opowieść o powrocie i przebaczeniu
— Stefan, co ty tu robisz? — głos ojca rozbrzmiał w kuchni jak grzmot. Stał przy piecu, w ręku trzymał starą, cynową łyżkę, którą mieszał zupę. Jego twarz była surowa, oczy zimne jak lód. Przez chwilę miałem ochotę się cofnąć, wyjść z tego domu, który przez tyle lat był dla mnie tylko wspomnieniem bólu.
Ale zostałem. — Wróciłem — odpowiedziałem cicho, choć w środku wszystko we mnie krzyczało. — Chciałem zobaczyć mamę. I… pogadać.
Ojciec spojrzał na mnie z pogardą. — Mama jest na cmentarzu. Tam ją znajdziesz. — Odwrócił się do okna, jakby chciał mnie wymazać z pamięci.
Wiedziałem, że tak będzie. Przez te wszystkie lata wyobrażałem sobie ten moment setki razy. Że wrócę, że ojciec mi wybaczy, że przytuli mnie jak wtedy, gdy byłem dzieckiem i rozbiłem kolano na podwórku. Ale rzeczywistość była inna. Tu nie było miejsca na sentymenty.
Zostawiłem torbę w korytarzu i wyszedłem na podwórko. Powietrze pachniało mokrą ziemią i dymem z ogniska sąsiadów. W oddali słychać było szczekanie psa i śmiech dzieci bawiących się przy starej studni. Wszystko wyglądało tak samo jak wtedy, gdy miałem siedemnaście lat i uciekłem z domu po tej strasznej kłótni.
— Stefan! — usłyszałem za sobą znajomy głos. To był mój brat, Marek. Stał oparty o płot, ręce miał skrzyżowane na piersi. — Myślałem, że już nigdy tu nie wrócisz.
— Sam nie wiem, czy to był dobry pomysł — odpowiedziałem szczerze.
Marek podszedł bliżej. Był starszy ode mnie o dwa lata, zawsze silniejszy, pewniejszy siebie. Kiedyś byliśmy nierozłączni, dopóki nie pojawiła się zazdrość o ojcowską uwagę i… o dziewczynę z sąsiedztwa, Kasię.
— Ojciec ci nie wybaczył — powiedział Marek cicho. — Ale mama… ona zawsze na ciebie czekała.
Poczułem ukłucie w sercu. Mama zmarła dwa lata temu na raka. Nie zdążyłem się z nią pożegnać. Nie zdążyłem jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham i jak bardzo żałuję wszystkiego.
Wieczorem siedziałem w swoim dawnym pokoju. Ściany były takie same — obdrapane, z plakatami zespołów rockowych, które kiedyś kochałem. Na półce stała stara figurka Matki Boskiej, którą mama postawiła tam po mojej pierwszej komunii.
Nagle usłyszałem kroki na korytarzu. Drzwi otworzyły się powoli.
— Stefan… — to była ciocia Zosia, siostra mamy. Miała łagodne oczy i cichy głos. — Dobrze, że wróciłeś. Twój ojciec jest uparty jak osioł, ale serce mu pęka bez ciebie.
— Nie wiem, czy potrafię mu wybaczyć — wyszeptałem.
Ciocia usiadła obok mnie na łóżku. — On też nie potrafi wybaczyć sobie tego, co ci zrobił.
W nocy długo nie mogłem zasnąć. Wspomnienia wracały falami: krzyk ojca, kiedy przyznałem się do winy za rozbity traktor; płacz mamy; milczenie Marka; samotność w obcym mieście; praca na budowie; pierwsza miłość i pierwsze rozczarowanie; alkohol, który miał zagłuszyć ból.
Rano poszedłem na cmentarz. Stałem nad grobem mamy i mówiłem do niej szeptem:
— Przepraszam, mamo. Przepraszam za wszystko.
Łzy spływały mi po policzkach. Czułem się jak dziecko zagubione we mgle.
Kiedy wróciłem do domu, ojciec siedział przy stole z gazetą w ręku. Spojrzał na mnie spod byka.
— Zostaniesz na obiad?
To było więcej niż zaproszenie. To był pierwszy krok.
Podczas obiadu panowała niezręczna cisza. Marek opowiadał o gospodarstwie, o problemach ze sprzętem i suszą. Ojciec milczał.
W końcu nie wytrzymałem:
— Dlaczego mnie wyrzuciłeś?
Ojciec spojrzał mi prosto w oczy:
— Bo byłem głupi i dumny. Myślałem, że jak będę twardy, to cię czegoś nauczę. Ale tylko cię skrzywdziłem.
Marek spuścił wzrok. Wiedziałem, że on też ma swoje żale.
— Ty zawsze byłeś lepszy — rzucił nagle Marek z goryczą. — Ojciec zawsze cię chwalił za oceny, za to że jesteś „mądry”… A ja? Ja musiałem wszystko robić sam!
— Marek… — zacząłem, ale przerwał mi:
— A potem uciekłeś! Zostawiłeś mnie samego z tym wszystkim!
Wybuchnął płaczem i wybiegł z domu.
Siedzieliśmy z ojcem w milczeniu.
— On cię kocha — powiedział ojciec cicho. — Ale nie umie tego okazać.
Wieczorem poszedłem do stodoły, gdzie Marek naprawiał stary rower.
— Przepraszam cię — powiedziałem szczerze. — Nie wiedziałem, że tak to przeżywasz.
Marek spojrzał na mnie ze łzami w oczach:
— Ja też przepraszam… Za wszystko.
Przytuliliśmy się jak za dawnych lat.
Następnego dnia razem naprawialiśmy płot wokół sadu. Ojciec patrzył na nas z okna kuchni. W jego oczach zobaczyłem coś nowego — dumę? Nadzieję?
Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole. Po raz pierwszy od lat poczułem się częścią rodziny.
Czasu nie da się cofnąć. Nie mogę już porozmawiać z mamą ani naprawić wszystkich błędów młodości. Ale mogę spróbować przebaczyć sobie i innym.
Czasami zastanawiam się: ile rodzinnych tragedii można by uniknąć, gdybyśmy umieli rozmawiać? Czy naprawdę tak trudno jest powiedzieć „przepraszam” albo „kocham cię”? Co wy o tym myślicie?