Czy naprawdę stałam się obca? Historia Marii z Otwocka
Stałam na klatce schodowej, ściskając w rękach reklamówkę z domowym sernikiem i słoikiem ogórków. Drżały mi palce, choć przecież nie było zimno – to był czerwcowy wieczór, duszny, pachnący lipą. Winda zatrzymała się na czwartym piętrze, a ja przez chwilę nie mogłam się ruszyć. W końcu zadzwoniłam do drzwi. Usłyszałam kroki, potem znajomy głos mojego syna – „Już, już!” – i nagle poczułam się jak gość, nie jak matka.
Drzwi otworzył mi Paweł. Mój jedyny syn, moje wszystko. Uśmiechnął się nerwowo, jakby nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy martwić. Za jego plecami mignęła sylwetka jego żony, Magdy. „Cześć, mamo” – powiedział Paweł, ale nie przytulił mnie jak dawniej. Zamiast tego odsunął się na bok i przepuścił mnie do środka.
– Dobrze, że jesteś – powiedział cicho. – Ale Magda jest trochę zmęczona po pracy…
– Nie będę przeszkadzać – odpowiedziałam szybko. – Przyniosłam sernik i ogórki. Może się przydadzą.
Magda wyszła z kuchni, otarła dłonie o fartuch i skinęła głową. – Dzień dobry, pani Mario. Dziękujemy.
Pani Mario. Kiedyś byłam po prostu „mama”.
Usiadłam w salonie na brzegu kanapy, nie zdejmując nawet kurtki. Paweł nalał mi herbaty, ale rozmowa nie kleiła się jak dawniej. Opowiadałam o ogródku w Otwocku, o tym, jak sąsiadka znowu narzeka na mojego psa, a oni tylko przytakiwali. Magda zerkała na telefon, Paweł co chwilę wychodził z pokoju.
W końcu zebrałam się na odwagę:
– Pawle… czy coś się stało? Mam wrażenie, że jestem tu nie na miejscu.
Paweł spojrzał na mnie zaskoczony.
– Mamo, nie przesadzaj… Po prostu mamy teraz dużo na głowie.
– Może powinnam już iść? – zapytałam cicho.
Magda westchnęła i podniosła wzrok znad ekranu.
– Nie musi pani wychodzić. Po prostu… wie pani, my mamy swoje sprawy. Jutro wcześnie wstajemy.
Zrobiło mi się gorąco ze wstydu. Przypomniałam sobie czasy, gdy Paweł był mały i chorował na astmę – spałam wtedy na podłodze przy jego łóżku, żeby usłyszeć każdy kaszel. Pracowałam po nocach w szpitalu jako salowa, żeby niczego mu nie brakowało. Ojciec Pawła odszedł do innej kobiety, gdy syn miał osiem lat. Zostałam sama ze wszystkim – rachunkami, szkołą, strachem o przyszłość.
A teraz siedzę tu jak intruz.
Po godzinie Magda zaczęła zbierać talerze.
– Przepraszam, ale muszę jeszcze popracować przy komputerze – rzuciła przez ramię.
Paweł odprowadził mnie do drzwi.
– Mamo… nie bierz tego do siebie. Magda jest ostatnio bardzo spięta.
– Rozumiem – skłamałam.
Zeszłam po schodach na dół i usiadłam na ławce przed blokiem. Zadzwoniłam do mojej siostry, Ireny.
– Irenko… czuję się tam obca. Jakby mnie tam nie było.
– Marysia… oni mają swoje życie. Dzieci teraz są inne. Ale pamiętaj, że zawsze możesz przyjechać do mnie – powiedziała cicho.
Wróciłam do Otwocka ostatnim pociągiem. W domu czekał na mnie tylko pies – stary Maks, który merdał ogonem i patrzył na mnie z oddaniem. Usiadłam przy kuchennym stole i rozpłakałam się pierwszy raz od lat.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie córka mojej kuzynki – Aneta. „Ciociu Mario! Słyszałam od mamy, że byłaś u Pawła? Jak tam?”
Opowiedziałam jej wszystko. Aneta westchnęła:
– Wiesz… ja też mam z mamą trudny kontakt. Ale czasem to my młodzi nie umiemy rozmawiać z rodzicami. Może Paweł nie wie, jak ci powiedzieć, że potrzebuje przestrzeni?
Przestrzeni? Czy matka powinna być przeszkodą?
Tydzień później zadzwonił Paweł.
– Mamo… przepraszam za ostatnio. Magda jest w ciąży i bardzo się stresuje. Nie chciałem ci mówić od razu…
Zamarłam.
– To cudownie! Dlaczego mi nie powiedzieliście?
– Bo baliśmy się twojej reakcji… Że będziesz chciała być cały czas z nami…
Zrobiło mi się słabo.
– Pawle… ja tylko chciałam pomóc. Być blisko was…
– Wiem, mamo… Ale Magda chce wszystko robić sama. Ja też muszę nauczyć się być ojcem po swojemu.
Rozłączyliśmy się w napięciu.
Przez kolejne tygodnie żyłam jakby obok własnego życia. W pracy koleżanki pytały: „Co u syna?”, a ja odpowiadałam wymijająco. W ogródku pieliłam grządki z takim zapałem, że aż bolały mnie plecy. Wieczorami pisałam listy do Pawła – nigdy ich nie wysłałam.
W końcu przyszła wiadomość: „Mamo, urodziła się Zosia”.
Pojechałam do Warszawy z prezentem dla wnuczki – ręcznie robionym kocykiem i pluszowym misiem z dzieciństwa Pawła. Drzwi otworzyła Magda – blada i zmęczona.
– Dzień dobry… Proszę wejść.
W środku panował chaos – pieluchy, butelki, płacz dziecka. Paweł tulił Zosię do piersi i patrzył na mnie niepewnie.
– Chcesz ją potrzymać? – zapytał cicho.
Wzięłam wnuczkę na ręce i poczułam łzy napływające do oczu.
– Jest piękna…
Magda usiadła naprzeciwko mnie.
– Pani Mario… przepraszam za wszystko. Jest mi ciężko… boję się, że nie dam rady jako matka. Nie chcę nikogo urazić…
Spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam w nich ten sam strach, który kiedyś miałam ja sama.
– Magdo… ja też kiedyś się bałam. Ale miałam wsparcie swojej mamy. Chciałabym być wsparciem dla was… jeśli pozwolicie.
Paweł objął mnie ramieniem pierwszy raz od miesięcy.
– Mamo… przepraszam za wszystko. Chcemy cię mieć blisko. Tylko musimy nauczyć się nowej rodziny…
Wyszłam tego dnia z ich mieszkania z nadzieją w sercu – może jeszcze nie wszystko stracone?
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy naprawdę stałam się obca dla własnego dziecka? A może to po prostu życie każe nam uczyć się nowych ról? Czy wy też macie takie doświadczenia? Jak odbudować rodzinne więzi?