Czy powinnam powiedzieć jej, że mój syn wcale jej nie kocha? – Historia matki z Mazur

Wszystko zaczęło się pewnego zimowego wieczoru, kiedy usłyszałam za ścianą cichy płacz. To nie był mój syn – jego głos poznałabym wszędzie. To była ona, Zuzanna. Dziewczyna, którą mój syn, Paweł, przyprowadził do naszego domu dwa lata temu. Od tamtej pory mieszkają razem w moim starym domu na obrzeżach Giżycka, gdzie śnieg zimą skrzypi pod butami, a latem zapach jeziora wdziera się do każdego pokoju.

Nie mogłam spać tej nocy. Siedziałam w kuchni przy kubku herbaty, a w głowie kłębiły mi się myśli. Zuzanna zawsze była dla mnie jak córka – pomagała mi w ogrodzie, gotowała razem ze mną pierogi na święta, śmiała się z moich żartów o teściowych. Ale od kilku tygodni widziałam w jej oczach cień. Paweł był coraz bardziej nieobecny, zamyślony, wracał późno z pracy w warsztacie samochodowym. Kiedyś opowiadał jej o wszystkim – teraz milczał.

Pewnego dnia, kiedy Paweł wyszedł do sklepu po chleb, Zuzanna usiadła naprzeciwko mnie przy stole. Jej dłonie drżały.

– Pani Ireno… – zaczęła cicho. – Czy… czy Paweł jest na mnie zły? Ostatnio prawie ze sobą nie rozmawiamy.

Zamarłam. Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Przez chwilę miałam ochotę ją przytulić i powiedzieć całą prawdę – że Paweł od miesięcy mówi mi, że nie wie, czy ją kocha. Że czuje się przy niej bezpiecznie, ale nie ma już tego ognia, który był na początku. Że czasem myśli o swojej byłej dziewczynie, Karolinie, która wyjechała do Warszawy i zostawiła po sobie tylko zapach perfum na jego kurtce.

Ale nie mogłam tego zrobić. Zamiast tego uśmiechnęłam się blado i powiedziałam:

– Może jest zmęczony? Wiesz, praca go wykańcza.

Zuzanna spuściła wzrok. Widziałam łzy na jej rzęsach.

– Ja go kocham – wyszeptała. – Ale czuję, że coś się zmieniło.

Wtedy poczułam się jak zdrajczyni. Jakbym ją oszukiwała. Przecież wiedziałam prawdę – Paweł wracał późno nie tylko przez pracę. Czasem widziałam go na mieście z kolegami, raz nawet z jakąś dziewczyną z sąsiedniej wsi. Nic złego nie robił, ale jego spojrzenie było inne niż to, którym obdarzał Zuzannę.

Wieczorem usiadłam z Pawłem w salonie. Telewizor grał cicho, a on przeglądał coś w telefonie.

– Synu – zaczęłam ostrożnie – Zuzanna jest smutna. Martwi się o was.

Westchnął ciężko.

– Mamo… ja już nie wiem. Lubię ją, szanuję, ale… To nie to samo co kiedyś. Nie chcę jej ranić.

– Ale raniąc ją milczeniem ranisz jeszcze bardziej – powiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie z wyrzutem.

– A co mam zrobić? Wyprowadzić się? Zostawić ją tutaj samą? Przecież ona nie ma nikogo poza nami!

Wiedziałam, że to prawda. Rodzice Zuzanny zginęli w wypadku samochodowym kilka lat temu. Od tamtej pory była sama na świecie. Może dlatego tak bardzo trzymała się Pawła i naszej rodziny.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Teresa.

– Irena, ty się za bardzo wszystkim przejmujesz! To ich sprawa! – krzyczała do słuchawki. – Jak się dowie od ciebie, to cię znienawidzi! A Paweł? Przestanie z tobą rozmawiać!

Ale ja nie umiałam przejść obok tego obojętnie. Każdego dnia widziałam coraz więcej pęknięć w ich związku: Zuzanna próbowała rozmawiać z Pawłem, on uciekał do garażu albo do kolegów. W weekendy wychodził rano i wracał późno w nocy. Zuzanna siedziała wtedy sama przy stole i patrzyła przez okno na jezioro.

Pewnej soboty wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy. Usłyszałam kłótnię za drzwiami ich pokoju:

– Paweł, powiedz mi prawdę! Kochasz mnie jeszcze?

– Nie wiem! – krzyknął mój syn. – Nie wiem już nic!

Zuzanna wybiegła z pokoju zapłakana i wbiegła prosto na mnie w korytarzu. Próbowałam ją objąć, ale wyrwała się i wybiegła na dwór w samych kapciach na śnieg.

Pobiegłam za nią aż nad jezioro. Stała tam skulona pod brzozą i płakała tak głośno, że aż echo niosło jej szloch po wodzie.

– Zuzia…

– Pani Ireno… ja już nie mam siły…

Objęłam ją mocno i pozwoliłam jej wypłakać się na moim ramieniu.

Wieczorem Paweł spakował kilka rzeczy i wyszedł bez słowa. Nie wrócił przez trzy dni. Zuzanna leżała w łóżku i nie chciała jeść ani rozmawiać.

Wtedy postanowiłam działać. Usiadłam przy niej i powiedziałam:

– Zuziu… czasem ludzie się mijają. To nie twoja wina ani Pawła. Ale musisz pomyśleć o sobie.

Spojrzała na mnie z bólem.

– On mnie już nie kocha, prawda?

Nie odpowiedziałam od razu. W końcu skinęłam głową.

– Myślę… że Paweł pogubił się we własnych uczuciach. Ale ty zasługujesz na szczerość i szacunek.

Zuzanna rozpłakała się jeszcze mocniej, ale potem jakby spadł z niej ciężar. Następnego dnia zaczęła pakować swoje rzeczy.

Paweł wrócił wieczorem i zobaczył walizki w przedpokoju.

– Co robisz?

– Wyjeżdżam do cioci do Olsztyna – odpowiedziała spokojnie Zuzanna. – Potrzebuję czasu dla siebie.

Paweł spuścił głowę.

– Przepraszam…

Zuzanna tylko pokiwała głową i wyszła bez słowa pożegnania.

Zostałam sama w pustym domu z synem, który patrzył na mnie z wyrzutem.

– Musiałaś jej powiedzieć? Musiałaś się mieszać?

– Wolałam być szczera niż patrzeć na wasze cierpienie – odpowiedziałam cicho.

Przez kilka tygodni panowała między nami cisza pełna żalu i niedopowiedzeń. Ale po czasie Paweł zaczął ze mną rozmawiać – najpierw o pogodzie, potem o pracy, aż w końcu o tym, co czuje naprawdę.

Dziś wiem jedno: czasem prawda boli bardziej niż kłamstwo, ale tylko ona daje szansę na nowy początek.

Czy miałam prawo decydować za nich? Czy szczerość zawsze jest najlepszym wyjściem? Może czasem lepiej pozwolić losowi działać samemu? Co wy byście zrobili na moim miejscu?