Nie jesteś matką, tylko przekleństwem – historia upadku i nadziei
— Co ty narobiłaś?! Przez ciebie dziecko zachorowało! Wynoś się! Natychmiast! Nie chcę cię więcej widzieć w tym domu! — krzyk Kacpra odbijał się echem od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam w przedpokoju, trzymając w rękach dziecięcy sweterek, który jeszcze rano pachniał mlekiem i snem. Teraz wszystko pachniało strachem.
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jeszcze wczoraj siedzieliśmy razem przy stole, śmialiśmy się z głupich żartów naszego synka, Antosia. Dziś Antoś leżał w szpitalu z wysoką gorączką, a ja byłam winna wszystkiemu. Tak przynajmniej uważał Kacper.
— Kacper, proszę cię, posłuchaj… — zaczęłam cicho, ale on już był nie do zatrzymania.
— Nie chcę cię słuchać! Przez ciebie nasze dziecko cierpi! Nie jesteś matką, tylko przekleństwem! — jego słowa były jak ciosy. Każde kolejne zdanie wbijało się we mnie głębiej.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież to nie ja chciałam, żeby Antoś zachorował. Przecież robiłam wszystko, żeby był zdrowy. To ja wstawałam do niego w nocy, mierzyłam temperaturę, biegałam po lekarzach. Ale Kacper widział tylko jedno: winę. Moją winę.
Pamiętam, jak jeszcze tydzień temu rozmawialiśmy o wakacjach nad morzem. Antoś miał pierwszy raz zobaczyć Bałtyk. Planowaliśmy razem wyjazd, śmialiśmy się z tego, jak bardzo boję się mew. Teraz wszystko wydawało się odległe i nierealne.
Wyszłam z mieszkania z jedną torbą i pustką w sercu. Na klatce schodowej spotkałam sąsiadkę, panią Zofię. Spojrzała na mnie z troską.
— Wszystko w porządku, Marto? — zapytała cicho.
Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale głos ugrzązł mi w gardle. Pokręciłam tylko głową i wybiegłam na ulicę.
Przez kilka godzin chodziłam bez celu po mieście. Warszawa była szara i zimna, a ja czułam się jak cień samej siebie. W końcu zadzwoniłam do mojej siostry, Agaty.
— Agata… mogę przyjechać? — zapytałam drżącym głosem.
— Oczywiście! Co się stało? — jej głos był pełen niepokoju.
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Po prostu pojechałam do niej i przez całą drogę płakałam. Agata przyjęła mnie bez pytań. Dała mi herbatę i pozwoliła wypłakać się w jej ramionach.
— On nie ma prawa cię tak traktować — powiedziała stanowczo. — To nie twoja wina, że Antoś zachorował.
Ale ja nie byłam tego taka pewna. Może rzeczywiście coś przeoczyłam? Może powinnam była szybciej zareagować? Może to ja zawiodłam jako matka?
Przez kolejne dni żyłam jak w zawieszeniu. Dzwoniłam do szpitala, pytałam o stan Antosia. Lekarze mówili, że to wirus, że takie rzeczy się zdarzają. Ale Kacper nie chciał mnie słuchać. Nie odbierał telefonów, nie odpisywał na wiadomości.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do szpitala sama. Weszłam do sali cicho, żeby nie obudzić Antosia. Leżał blady i zmęczony, ale kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się słabo.
— Mama… — wyszeptał.
Łzy napłynęły mi do oczu. Usiadłam przy jego łóżku i trzymałam go za rękę tak długo, jak pozwolili mi lekarze. Kacper siedział po drugiej stronie sali i nawet na mnie nie spojrzał.
— Przyszłaś zobaczyć efekty swojej opieki? — rzucił lodowatym tonem.
— Kacper… proszę cię…
— Nie chcę cię tu widzieć — przerwał mi ostro. — Wynoś się.
Wyszłam ze szpitala z poczuciem totalnej porażki. Czułam się jak najgorsza matka na świecie. W głowie wciąż słyszałam jego słowa: „Nie jesteś matką, tylko przekleństwem”.
Agata próbowała mnie pocieszać, ale ja nie potrafiłam sobie wybaczyć. Każda noc była walką z myślami: co zrobiłam źle? Czy mogłam temu zapobiec?
Po tygodniu zadzwoniła do mnie pani doktor ze szpitala.
— Pani Marto, Antoś czuje się już lepiej. Może pani go odwiedzić.
Serce mi zabiło mocniej. Pobiegłam do szpitala tak szybko, jak mogłam. Antoś przywitał mnie uśmiechem i mocnym uściskiem.
— Mama, wrócisz do domu? — zapytał cicho.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Kacper stał obok i patrzył na mnie z chłodem.
— To nie jest twój dom — powiedział spokojnie, ale stanowczo.
Wyszłam ze szpitala z poczuciem pustki. Wiedziałam już, że nie wrócę do tamtego życia. Musiałam zacząć wszystko od nowa.
Znalazłam pracę w kawiarni niedaleko mieszkania Agaty. Każdego dnia walczyłam ze sobą, żeby nie popaść w rozpacz. Tylko myśl o Antosiu trzymała mnie przy życiu.
Po kilku tygodniach zadzwonił do mnie adwokat Kacpra. Chciał rozwodu i pełnej opieki nad synem. Świat znów mi się zawalił.
Nie miałam pieniędzy na prawnika, ale Agata pomogła mi znaleźć darmową pomoc prawną dla samotnych matek. Zaczęła się walka o syna – długa, bolesna i pełna upokorzeń.
Na każdej rozprawie Kacper powtarzał te same oskarżenia: że jestem złą matką, że przez moją nieuwagę Antoś zachorował. Sędzia patrzyła na mnie z powagą, a ja miałam ochotę krzyczeć: „To nieprawda!”
W końcu lekarze wydali opinię: choroba Antosia była niezależna od moich działań. Sędzia przyznała mi prawo do opieki naprzemiennej.
To nie był happy end. Nadal bolało mnie każde spotkanie z Kacprem, każde spojrzenie pełne pogardy. Ale miałam Antosia przy sobie – choćby na kilka dni w tygodniu.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę jestem złą matką? Czy można być dobrą matką mimo błędów i porażek? Czy kiedyś wybaczę sobie to wszystko?
Może wy też znacie takie chwile zwątpienia? Jak sobie z nimi radzicie?