„Nie, nie kupujemy tej kanapy. I na pewno nie tego stołu!” – czyli jak kredyt hipoteczny podzielił moją rodzinę

– Nie, nie kupujemy tej kanapy. I na pewno nie tego stołu! – powiedziałam stanowczo do Pawła, choć w środku aż mnie skręcało. Stałam w środku Ikei, otoczona zapachem świeżych mebli i szumem rozmów innych par, które z uśmiechem wybierały swoje nowe życie. Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Ale przecież mówiłaś, że chcesz, żeby było przytulnie… – zaczął ostrożnie.

– Chcę! Ale… – urwałam, bo w głowie już słyszałam głos mojej mamy: „Bo potem będziesz musiała oszczędzać na wszystkim! Po co ci to? Jesteś jeszcze taka młoda! Żyj, baw się, korzystaj z życia!”

Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam kolejnej kłótni z Pawłem. Nie chciałam też kolejnej awantury z mamą. Chciałam tylko mieć dom – nasz dom – i być szczęśliwa. Ale czy to naprawdę takie proste?

Wróciliśmy do mieszkania, które wynajmowaliśmy już trzeci rok. Paweł rzucił klucze na stół i usiadł ciężko na starej wersalce.

– Może powinniśmy po prostu powiedzieć twojej mamie, żeby się nie wtrącała? – rzucił z goryczą.

– To nie takie proste… – westchnęłam. – Ona chce dla mnie dobrze. Po prostu… boi się, że utknę w kredycie na trzydzieści lat i stracę najlepsze lata życia.

– A ja się boję, że nigdy nie będziemy mieli nic swojego – odpowiedział cicho.

Zamilkliśmy. W powietrzu wisiało napięcie, którego nie potrafiliśmy rozładować. Z jednej strony marzenie o własnym kącie, z drugiej – lęk przed zobowiązaniem i rozczarowaniem rodziny.

Następnego dnia mama zadzwoniła już o ósmej rano.

– No i co? Znowu się pokłóciliście przez te meble? – zapytała bez ogródek.

– Mamo, to nie chodzi o meble… – zaczęłam tłumaczyć, ale przerwała mi:

– Oczywiście, że chodzi! Najpierw meble, potem kredyt, potem dzieci… I co? Całe życie będziesz tylko spłacać raty! Ja cię ostrzegam!

Zacisnęłam pięści. Ile razy jeszcze będę musiała wysłuchiwać tych samych argumentów? Ile razy jeszcze będę musiała tłumaczyć się ze swoich wyborów?

Wieczorem Paweł przyniósł do domu katalog z meblami.

– Zobacz, może chociaż wybierzemy coś tańszego? – zaproponował pojednawczo.

Przeglądałam strony bez większego entuzjazmu. Każdy stół wydawał mi się za drogi, każda kanapa zbyt luksusowa. W głowie miałam tylko jedno: „A co jeśli mama ma rację?”

W weekend pojechaliśmy do rodziców na obiad. Mama od razu zaczęła temat:

– No i co z tym mieszkaniem? Nadal chcecie się zadłużać?

Tata siedział cicho, jak zwykle. Wiedziałam, że w głębi duszy popiera mamę, choć nigdy nie mówi tego głośno.

– Mamo, to nasza decyzja – powiedziałam spokojnie. – Chcemy mieć coś swojego.

– A jak stracicie pracę? A jak zachorujecie? Myślisz, że bank ci wtedy odpuści?

Paweł spojrzał na mnie błagalnie. Wiedziałam, że liczy na moje wsparcie.

– Mamo, nie możemy żyć w ciągłym strachu – odpowiedziałam drżącym głosem. – Chcemy spróbować. Nawet jeśli to ryzyko.

Mama pokręciła głową i wyszła do kuchni. Tata westchnął ciężko.

– Twoja mama po prostu się martwi – powiedział cicho. – Ale to wasze życie.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Paweł objął mnie ramieniem.

– Może powinniśmy po prostu zrobić swoje? Bez względu na to, co mówią inni?

Pokiwałam głową, ale w środku czułam się rozdarta. Czy naprawdę mogę być szczęśliwa, jeśli moja rodzina nie akceptuje moich wyborów?

Kilka tygodni później podpisaliśmy umowę kredytową. Było mi niedobrze ze stresu, ale jednocześnie czułam ulgę. W końcu podjęliśmy decyzję.

Mama przez kilka dni nie odbierała telefonu. W końcu przyszła do nas z ciastem i łzami w oczach.

– Przepraszam… Ja po prostu się boję o ciebie – wyszeptała.

Przytuliłam ją mocno.

– Ja też się boję, mamo. Ale muszę spróbować żyć po swojemu.

Dziś siedzę na naszej nowej kanapie (tej tańszej) i patrzę na Pawła, który śmieje się z jakiegoś głupiego programu w telewizji. Wiem, że droga do własnego domu była trudna i pełna łez. Ale wiem też, że była nasza.

Czy można być naprawdę szczęśliwym, jeśli najbliżsi nie akceptują twoich wyborów? A może prawdziwe szczęście to odwaga pójścia własną drogą – nawet jeśli czasem boli?