Pomyłka, która wszystko odmieniła: Historia jednej nocy, która rozdarła moją rodzinę

Telefon trząsł mi się w dłoniach, gdy wybierałem numer. Serce waliło jak szalone, jakby chciało wyskoczyć z piersi. „Halo, Kinga, zrobiłem, jak mówiłaś! Dosypałem jej ten proszek do kawy. Czekam, aż zacznie działać, żeby wyjść. Ale, do cholery, co to było? Nie można tego sypać do kawy! Hania zbladła, źle się poczuła, jakby wypiła truciznę!”

Kinga milczała przez chwilę po drugiej stronie. Słyszałem jej oddech, szybki i urywany. „Bartek, miałeś tylko ją uspokoić! To miało być coś na sen, nic więcej! Skąd wziąłeś ten proszek?”

Zacisnąłem powieki. W głowie miałem mętlik. Wszystko zaczęło się od tego przeklętego wieczoru, kiedy Hania – moja żona – po raz kolejny wróciła do domu późno, z oczami czerwonymi od płaczu. Ostatnio coraz częściej się kłóciliśmy. O pieniądze, o dzieci, o to, że nie potrafimy już ze sobą rozmawiać. Kinga była moją siostrą i jedyną osobą, której mogłem się zwierzyć. To ona powiedziała mi o tym środku na uspokojenie – „coś delikatnego”, mówiła. Ale ja… ja wziąłem nie ten proszek.

W kuchni Hania siedziała przy stole, trzymając się za brzuch. „Bartek… Coś jest nie tak… Kręci mi się w głowie…” Jej głos był słaby, ledwo słyszalny. Nasza córka Zosia stała w drzwiach i patrzyła na matkę z przerażeniem.

„Mamo? Co się dzieje?”

Poczułem lodowaty strach. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć. Potem rzuciłem telefon na blat i podbiegłem do Hani.

„Musimy jechać do szpitala!” – krzyknąłem do Zosi. Dziewczynka pobiegła po kurtkę matki.

W samochodzie Hania była coraz bledsza. Jej oddech stawał się płytki. Próbowałem ją uspokoić, ale czułem, że panika przejmuje nade mną kontrolę.

W szpitalu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Lekarze zadawali pytania – co wypiła, kiedy zaczęły się objawy. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Skłamałem. Powiedziałem, że może coś zjadła w pracy.

Kinga dzwoniła do mnie co chwilę. „Bartek, musisz powiedzieć prawdę lekarzom! Jeśli to coś poważnego…”

Ale ja nie mogłem. Bałem się konsekwencji. Bałem się utraty Hani – choć już dawno czułem, że oddalamy się od siebie z każdym dniem.

Noc spędziłem na plastikowym krześle pod salą szpitalną. Zosia zasnęła mi na kolanach. W głowie miałem tylko jedno pytanie: czy przeżyje?

Rano przyszedł lekarz.

„Pańska żona miała silną reakcję alergiczną na substancję chemiczną. Czy wie pan, co to było?”

Zacisnąłem pięści tak mocno, że aż zbielały mi knykcie.

„Nie wiem… Może coś z kawy?”

Lekarz spojrzał na mnie podejrzliwie.

Kiedy wróciliśmy do domu, Hania była słaba i milcząca. Przez kilka dni unikała mnie wzrokiem. Zosia chodziła jak cień – cicha i przestraszona.

W końcu nie wytrzymałem.

„Haniu… Muszę ci coś powiedzieć.”

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

„To ja… Dosypałem ci czegoś do kawy. Myślałem, że to środek na uspokojenie… Kinga mi dała… Ale pomyliłem opakowania.”

Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu. Potem jej twarz wykrzywił grymas bólu i gniewu.

„Chciałeś mnie otruć?”

„Nie! Nigdy! Chciałem tylko… żebyś odpoczęła… żebyśmy przestali się kłócić…”

Wybuchła płaczem.

„Bartek… Jak mogłeś?!”

Zosia weszła do pokoju i spojrzała na nas szeroko otwartymi oczami.

„Tato… Ty skrzywdziłeś mamę?”

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.

Od tamtej pory nic już nie było takie samo. Hania wyprowadziła się z Zosią do swojej matki. Kinga przestała odbierać moje telefony – obwiniała siebie za to wszystko. Ja zostałem sam w pustym mieszkaniu, z poczuciem winy i żalu.

Czasem siedzę wieczorami przy kuchennym stole i patrzę na kubek po kawie Hani. Myślę o tym jednym momencie nieuwagi, jednej pomyłce, która odebrała mi wszystko.

Czy można naprawić coś takiego? Czy zasługuję na przebaczenie? A może są błędy, których nie da się już cofnąć?