Prawo do zmęczenia – opowieść Andrzeja o cichym kryzysie

Wróciłem do domu później niż zwykle. Zimny, wilgotny wiatr przewiał mnie na przystanku, a światła miasta odbijały się w kałużach, które omijałem z coraz mniejszą uwagą. W przedpokoju zdjąłem buty bez słowa, powiesiłem płaszcz i przez chwilę patrzyłem na własne odbicie w lustrze. Zmęczenie ściskało mnie za gardło, a w głowie pulsowało jedno pytanie: ile jeszcze dam radę?

W łazience zmyłem z twarzy resztki dnia, ale nie udało mi się zmyć ciężaru, który nosiłem w środku. W kuchni czekał na mnie talerz z kurczakiem duszonym i zielonym groszkiem — specjalność Bogusi. Obok stała sałatka z owoców morza, którą przygotowała specjalnie dla mnie, bo wiedziała, że lubię takie smaki. Usiadłem ciężko przy stole, wziąłem widelec i przez chwilę tylko mieszałem jedzenie, nie mając siły nawet spróbować.

— Znowu późno — odezwała się Bogusia, nie patrząc na mnie. Jej głos był cichy, ale wyczułem w nim napięcie.

— Miałem zebranie — odpowiedziałem krótko, nie podnosząc wzroku.

— Codziennie masz zebranie? — zapytała z ironią. — A może po prostu nie chcesz wracać do domu?

Zacisnąłem szczęki. To nie był pierwszy raz, kiedy słyszałem podobne słowa. Ostatnio coraz częściej czułem się jak intruz we własnym domu. Praca w urzędzie miasta była wykańczająca — ciągłe pretensje petentów, wieczne cięcia budżetowe, szef wymagający niemożliwego. Ale przecież nie mogłem tego wszystkiego zostawić za drzwiami mieszkania.

— Nie o to chodzi — powiedziałem cicho. — Po prostu jestem zmęczony.

Bogusia westchnęła głośno i usiadła naprzeciwko mnie. Miała na sobie stary sweter, który pamiętał jeszcze nasze studenckie czasy. Kiedyś uwielbiałem patrzeć, jak się w nim krząta po domu. Teraz widziałem tylko zmarszczki na jej czole i cień rozczarowania w oczach.

— Wszyscy jesteśmy zmęczeni — rzuciła. — Ja też pracuję, Andrzej. Też mam dość.

Przez chwilę milczeliśmy. Słychać było tylko tykanie zegara i szum lodówki. Próbowałem znaleźć słowa, które mogłyby wyjaśnić to, co czułem, ale wszystko wydawało się banalne albo nie na miejscu.

— Wiesz… czasem mam wrażenie, że już nie potrafimy ze sobą rozmawiać — powiedziała nagle Bogusia. — Każdy zamyka się w swoim świecie i udaje, że wszystko jest w porządku.

Spojrzałem na nią uważniej. Miała rację. Ostatnie miesiące to była walka o przetrwanie — rachunki, dzieci, praca, obowiązki domowe. Każdy dzień podobny do poprzedniego. Zapomnieliśmy o tym, jak kiedyś potrafiliśmy rozmawiać godzinami o wszystkim i o niczym.

— Może po prostu jesteśmy już za starzy na marzenia — mruknąłem.

Bogusia uśmiechnęła się smutno.

— Nie wierzę w to. Ale chyba oboje zapomnieliśmy, jak się odpoczywa razem.

Zamilkliśmy znowu. Przypomniałem sobie nasze pierwsze wspólne wakacje nad Bałtykiem — wtedy wszystko wydawało się proste. Teraz nawet weekend spędzony razem bez kłótni graniczył z cudem.

— Andrzej… — zaczęła ostrożnie Bogusia — czy ty jeszcze mnie kochasz?

To pytanie uderzyło mnie mocniej niż wszystkie wcześniejsze wyrzuty. Przez chwilę nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czy miłość może przetrwać pod warstwą zmęczenia i codziennych frustracji? Czy to normalne, że czasem mam ochotę po prostu zniknąć?

— Nie wiem… — wyszeptałem szczerze. — Chyba tak. Ale czasem czuję się tak bardzo zmęczony wszystkim… Tobą też.

Bogusia spuściła głowę. Widziałem łzy zbierające się w jej oczach.

— Przepraszam — powiedziałem szybko. — Nie chciałem cię zranić.

— Może właśnie tego potrzebowaliśmy — odpowiedziała cicho. — Prawdy.

Siedzieliśmy długo w milczeniu. Kurczak wystygł na talerzu, a ja czułem, jak napięcie powoli ustępuje miejsca dziwnej ulgi. Po raz pierwszy od dawna powiedziałem głośno to, co naprawdę czuję.

— Może powinniśmy nauczyć się prosić o pomoc — powiedziała Bogusia po chwili. — I dać sobie prawo do zmęczenia.

Pokiwałem głową. Tak bardzo chciałem być silny dla niej i dla dzieci, że zapomniałem o własnych granicach. Może właśnie dlatego wszystko zaczęło się sypać.

— Chciałbym spróbować jeszcze raz — powiedziałem cicho. — Ale potrzebuję czasu… i twojego wsparcia.

Bogusia ujęła moją dłoń.

— Ja też tego potrzebuję.

W tamtej chwili poczułem coś na kształt nadziei. Może nie wszystko jest stracone? Może wystarczy odważyć się być słabym przed drugą osobą?

Patrząc na Bogusię, pomyślałem: ile par wokół nas przeżywa podobny kryzys? Ilu ludzi boi się przyznać do zmęczenia i szuka winy tylko w sobie albo partnerze? Czy naprawdę musimy być zawsze silni? A może prawdziwa siła polega na tym, by umieć poprosić o pomoc?