Mój brat oddał wszystko swoim dzieciom, a one odwróciły się od niego, gdy najbardziej ich potrzebował. Czy naprawdę rodzina znaczy dziś tak mało?

– Nie rozumiesz, Aniu! Oni mają swoje życie! – krzyczał do słuchawki mój brat Marek, a w jego głosie słyszałam rozpacz, której nigdy wcześniej nie znałam. Stałam wtedy w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby każda kropla uderzała prosto w moje serce.

Marek zawsze był tym silniejszym z nas. Kiedy jego żona, Kasia, zostawiła go dla kolegi z pracy, nie załamał się. Wziął na siebie opiekę nad trójką dzieci: Olą, Michałem i najmłodszą Zosią. Miał wtedy trzydzieści sześć lat i dwa dyplomy – z zarządzania i gastronomii. Pracował jako szef kuchni w jednej z lepszych restauracji w centrum Warszawy. Pamiętam, jak mówił: „Dzieci są wszystkim, co mam. Nie pozwolę im poczuć się opuszczonymi”.

Przez lata Marek był dla nich matką i ojcem. Gotował obiady, odrabiał z nimi lekcje, chodził na wywiadówki. Zawsze miał dla nich czas, nawet jeśli wracał zmęczony po dwunastogodzinnej zmianie. Kupował im najlepsze ubrania, najnowsze telefony, wyjeżdżali na wakacje nad morze i w góry. Gdy Ola chciała drogiego laptopa do szkoły – dostała go. Michał marzył o rowerze górskim – Marek odkładał miesiącami, by mu go kupić. Zosia uwielbiała konie – zapisał ją na lekcje jazdy.

Zawsze powtarzałam mu: „Marek, nie rozpieszczaj ich tak. Naucz ich wdzięczności”. On tylko się uśmiechał: „Chcę im dać to, czego sam nie miałem”.

Ale dzieci rosły i coraz rzadziej mówiły „dziękuję”. Zamiast tego słyszałam: „Tato, a czemu Ola ma lepszy telefon?”, „Tato, czemu nie możemy pojechać za granicę jak inni?”. Marek tłumaczył im cierpliwie, że robi wszystko, co może. Czasem widziałam w jego oczach zmęczenie i smutek, ale nigdy nie narzekał.

Kiedy Ola poszła na studia do Krakowa, Michał do technikum samochodowego, a Zosia do liceum plastycznego, dom Marka opustoszał. Dzwonił do nich codziennie. Czasem odbierali, czasem nie. „Są zajęci”, mówił mi przez telefon. „Tak musi być”.

Wszystko zmieniło się pewnej zimy. Marek zaczął narzekać na ból brzucha. Zbagatelizował to – przecież zawsze był zdrowy jak koń. Ale ból nie ustępował. Po kilku tygodniach trafił do szpitala. Diagnoza była brutalna: rak trzustki.

Pamiętam dzień, kiedy zadzwonił do mnie ze szpitala.
– Aniu… ja się boję – wyszeptał.
– Marek, musisz walczyć! Masz dla kogo żyć!
– Ale czy oni… czy oni będą przy mnie?

Zadzwoniłam do Oli.
– Ola, tata jest w szpitalu. Jest bardzo chory.
– Wiem, mamo mówiła mi już wcześniej… Ale mam teraz sesję. Nie dam rady przyjechać.

Do Michała napisałam SMS-a. Odpisał po dwóch dniach: „Nie mogę teraz, mam praktyki”.

Zosia… Zosia nawet nie odpisała.

Codziennie jeździłam do Marka. Przynosiłam mu domowe jedzenie, rozmawialiśmy godzinami o dawnych czasach. Pytał mnie ciągle:
– Myślisz, że przyjdą? Że jeszcze mnie potrzebują?

Widziałam w jego oczach gasnącą nadzieję. Dzieci dzwoniły rzadko. Czasem wysyłały krótkie wiadomości: „Trzymaj się”, „Będzie dobrze”. Ale nie pojawiły się ani razu przy jego łóżku.

Pewnego dnia Marek poprosił mnie:
– Aniu… napisz im ode mnie list. Powiedz im… że ich kocham i że zawsze będę przy nich myślami.

Napisałam ten list drżącą ręką. Przekazałam każdemu z nich kopertę podczas krótkiego spotkania w kawiarni – przyszli tylko dlatego, że obiecałam im przekazać coś ważnego od ojca.

Ola przeczytała list i spojrzała na mnie chłodno:
– On zawsze robił z siebie ofiarę. My też mamy swoje życie.
Michał wzruszył ramionami:
– Tata był spoko, ale nie rozumiał dzisiejszych czasów.
Zosia milczała.

Marek zmarł miesiąc później. Byłam przy nim do końca. W ostatnich chwilach szeptał:
– Moje dzieci… czy one kiedyś zrozumieją?

Na pogrzeb przyszli wszyscy troje – stali z boku, rozmawiali ze sobą cicho o sprawach codziennych. Nie płakali.

Dziś często wracam myślami do tych dni. Czy można kochać za bardzo? Czy poświęcenie rodzica zawsze musi być wykorzystane? Czy dzieci naprawdę są winne temu, że świat tak bardzo się zmienił?

Czasem patrzę na zdjęcie Marka i pytam siebie: „Czy naprawdę warto oddać wszystko dla innych? Czy miłość rodzica może być odwzajemniona tak samo mocno?”