Gdy miłość liczy się w złotówkach: Życie matki między obowiązkiem a rozczarowaniem

– I co, znowu nie zapłaciłaś za prąd? – głos Pawła rozbrzmiał w kuchni jak wystrzał. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, a w głowie miałam tylko jedno: „Nie dam rady. Nie dam rady już dłużej.”

Spojrzałam na niego przez ramię. W oczach miał wyrzut, którego nie potrafiłam już znieść. – Przyszedł rachunek dopiero wczoraj – odpowiedziałam cicho, starając się nie obudzić śpiącej w pokoju Zosi.

– Zawsze masz wymówkę. Może gdybyś w końcu znalazła jakąś pracę, nie musielibyśmy się martwić o takie rzeczy! – rzucił, trzaskając szafką.

Zamknęłam oczy. Praca. Jakby opieka nad dwójką dzieci, domem i nim nie była pracą. Jakby nie widział, że od rana do nocy biegam między pieluchami, obiadem a lekcjami syna. Ale przecież dla niego to się nie liczyło. Dla niego liczyły się tylko cyfry na koncie.

Pamiętam dzień, kiedy się poznaliśmy. Był czerwiec, pachniało lipą i świeżo skoszoną trawą. Paweł miał wtedy w sobie coś z chłopca – nieśmiałość, która mnie urzekła. Siedzieliśmy na ławce pod blokiem i śmialiśmy się z byle czego. Obiecał mi wtedy, że zawsze będzie mnie wspierał. Że rodzina to najważniejsze. Gdzie się podział tamten chłopak?

Teraz siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na stertę rachunków i zastanawiając się, czy lepiej zapłacić za gaz czy za przedszkole Zosi. W portfelu miałam 120 złotych. Paweł wypłatę przynosił do domu, ale od kiedy zaczął pracować w nowej firmie, coraz częściej znikały z niej pieniądze na „nieprzewidziane wydatki”.

– Mamo, a mogę dostać nowe kredki? – zapytał Michałek, ciągnąc mnie za rękaw.

– Może na urodziny, kochanie – odpowiedziałam, czując jak ściska mnie w gardle.

Czasem myślę, że jestem przezroczysta. Że nikt nie widzi mojego zmęczenia, łez wycieranych ukradkiem w łazience, kiedy dzieci już śpią. Nawet mama mówi: „Taka twoja rola, dziewczyno. Każda matka tak ma.” Ale czy każda matka czuje się tak samotna?

Wieczorem Paweł wrócił późno. Pachniał papierosami i czymś jeszcze – czymś obcym. Usiadł przed telewizorem i nawet nie spojrzał na mnie.

– Zrobiłaś kolację? – rzucił przez ramię.

– Jest w lodówce – odpowiedziałam automatycznie.

Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy naprawdę. O czymś innym niż rachunki, dzieci czy zakupy. Kiedyś marzyliśmy o domku pod lasem, o podróżach nad morze. Teraz marzę tylko o tym, żeby choć jeden dzień ktoś zapytał mnie: „Jak się czujesz?”

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam cichy szloch Zosi przez ścianę i ciężki oddech Pawła obok mnie. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy to już wszystko? Czy tak wygląda dorosłość?

Rano zadzwoniła mama.

– Dziecko, słyszałam od sąsiadki, że Paweł był widziany z jakąś kobietą na mieście…

Zamarłam.

– Mamo, proszę cię…

– Ja tylko mówię! Uważaj na siebie. I na dzieci.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam, jak świat zaczyna mi się wymykać spod kontroli. Przez cały dzień chodziłam jak struta. Paweł wrócił wcześniej niż zwykle.

– Coś się stało? – zapytał, widząc moją minę.

– Byłeś z kimś wczoraj? – zapytałam prosto z mostu.

Zamilkł na chwilę.

– Co ty sobie wyobrażasz? Że cię zdradzam? Może powinnaś mniej słuchać swojej matki!

Chciałam mu uwierzyć. Naprawdę chciałam. Ale coś we mnie pękło.

Wieczorem usiadłam przy stole z kartką papieru i zaczęłam liczyć: ile kosztuje życie? Ile kosztuje miłość? Ile jestem warta dla własnej rodziny?

Michałek przyszedł do mnie z rysunkiem: „To ty, mamo!” – powiedział z dumą.

Patrzyłam na siebie narysowaną dziecięcą ręką – uśmiechniętą, szczęśliwą. Takiej siebie już nie pamiętałam.

Kolejne dni mijały podobnie: Paweł coraz częściej znikał z domu pod pretekstem pracy, ja coraz częściej płakałam po nocach. Zosia zaczęła moczyć się w nocy – pediatra powiedziała, że to ze stresu. Michałek zamknął się w sobie.

Pewnego dnia znalazłam w kieszeni Pawła paragon z kawiarni – dwa cappuccino i ciastko. Data zgadzała się z dniem, kiedy wrócił późno do domu.

– Kto to był? – zapytałam wieczorem.

– Przesadzasz! To była koleżanka z pracy!

– A ja jestem twoją żoną! – krzyknęłam pierwszy raz od lat.

Wybuchła kłótnia jakiej jeszcze nie było. Krzyczałam o wszystkim: o pieniądzach, o braku wsparcia, o tym jak bardzo czuję się niewidzialna. On krzyczał o moim „wiecznym narzekaniu”, o tym że „niczego mu nie daję poza problemami”.

Po tej nocy spałam sama w pokoju dzieci.

Mama przyjechała następnego dnia.

– Musisz coś zrobić ze swoim życiem – powiedziała stanowczo. – Nie możesz być tylko żoną i matką. Jesteś też kobietą!

Ale jak być kobietą, kiedy codzienność przygniata cię jak betonowa płyta?

Zaczęłam szukać pracy przez internet nocami. Wysyłałam CV do sklepów, do żłobków, nawet do sprzątania biur. Nikt nie odpowiadał.

Pewnego dnia zadzwoniła pani z osiedlowego przedszkola:

– Pani Aniu, szukamy pomocy kuchennej na pół etatu…

Zgodziłam się bez wahania.

Paweł był wściekły:

– Kto będzie odbierał dzieci? Kto zrobi obiad?

– Poradzisz sobie – odpowiedziałam spokojnie.

Pierwszy raz od lat poczułam się silna.

Praca była ciężka i słabo płatna, ale dawała mi coś więcej niż pieniądze – poczucie własnej wartości. Dzieci były dumne: „Mama pracuje!”

Paweł coraz częściej zostawał poza domem. Pewnego dnia wrócił i powiedział:

– Musimy porozmawiać…

Wiedziałam już co powie.

– Zakochałem się w kimś innym – powiedział bez emocji.

Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu poczułam ulgę.

Rozwód był bolesny tylko dla dzieci. Ja byłam już wtedy kimś innym – kobietą, która przetrwała najgorsze.

Dziś siedzę przy tym samym kuchennym stole i patrzę na swoje dzieci bawiące się za oknem. Rachunki nadal przychodzą co miesiąc, ale już się ich nie boję. Mam pracę, mam siebie i mam ich.

Czasem pytam siebie: ile jest warta miłość? Czy można ją przeliczyć na złotówki? Czy każda matka musi przejść przez piekło samotności?

A wy… co myślicie? Czy naprawdę każda kobieta musi wybierać między sobą a rodziną?