Ucieczka z Domu: Moja Walka o Własny Głos

— Znowu wróciłaś za późno. — Głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała przy zlewie, szorując talerze z taką siłą, że aż bałam się, że któryś pęknie. — Czy ty w ogóle wiesz, co to znaczy być żoną?

Zamarłam w progu, z kluczami jeszcze w dłoni. W głowie miałam szum — może od zmęczenia, może od tych wszystkich słów, które przez ostatnie miesiące słyszałam codziennie. Mąż, Paweł, siedział przy stole i udawał, że czyta gazetę. Nawet nie spojrzał w moją stronę.

— Przepraszam, miałam nadgodziny — wydukałam, choć wiedziałam, że to nic nie zmieni.

— Nadgodziny… — prychnęła teściowa. — A kto obiad zrobi? Kto posprząta? Ja już swoje zrobiłam. Ty jesteś młoda, powinnaś się starać.

Paweł odłożył gazetę i spojrzał na mnie z wyrzutem. — Mama ma rację, Aniu. Wszyscy pracujemy, ale dom też jest ważny.

Chciałam krzyczeć. Chciałam powiedzieć, że przecież też pracuję, że nie jestem ich służącą. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego poszłam do łazienki i zamknęłam się na klucz. Usiadłam na zimnych kafelkach i pozwoliłam łzom płynąć.

Tak wyglądało moje życie od dwóch lat — odkąd Paweł zaproponował, żebyśmy zamieszkali z jego matką. „Będzie łatwiej,” mówił. „Zaoszczędzimy na mieszkaniu.” Nie wiedziałam wtedy, że oddaję własną wolność za kilka stówek miesięcznie.

Z początku próbowałam się dostosować. Gotowałam obiady według jej przepisów, sprzątałam tak, jak ona lubiła. Ale nigdy nie było dość dobrze. Zawsze znalazła coś do poprawki: ziemniaki za twarde, kurze pod telewizorem, firanki źle wyprane.

Paweł coraz częściej stawał po jej stronie. „Mama się zna na prowadzeniu domu,” powtarzał. „Nie możesz być taka drażliwa.” Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Praca była moją jedyną ucieczką — tam byłam Anią, a nie tylko „żoną Pawła” czy „synową pani Haliny”.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu później niż zwykle. W firmie był pożar projektów, szefowa kazała zostać do dziewiątej. Wchodząc do mieszkania poczułam zapach spalenizny — teściowa przypaliła schabowe.

— Gdybyś była wcześniej, nie musiałabym gotować! — krzyknęła z kuchni.

— Przepraszam… — zaczęłam.

— Przestań przepraszać! — wrzasnęła. — Jesteś beznadziejna! Nawet obiadu nie potrafisz zrobić na czas!

Paweł stał obok niej i patrzył na mnie z pogardą. — Może mama ma rację… Może powinnaś się bardziej postarać.

Coś we mnie pękło. Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i rzucił na podłogę.

Tej nocy nie spałam. Leżałam w łóżku obok Pawła i słuchałam jego spokojnego oddechu. Myśli kłębiły mi się w głowie: „Czy to naprawdę moje życie? Czy tak ma wyglądać moja przyszłość?” Przypomniałam sobie siebie sprzed kilku lat — uśmiechniętą studentkę polonistyki z marzeniami o własnym mieszkaniu i podróżach po świecie.

Rano Paweł wyszedł do pracy bez słowa. Teściowa trzaskała szafkami w kuchni.

Wzięłam prysznic i spojrzałam na siebie w lustrze. Oczy miałam podpuchnięte od płaczu, włosy w nieładzie. „Musisz coś zmienić,” powiedziałam do swojego odbicia.

Tego dnia w pracy byłam jak w transie. Koleżanka z biura, Magda, zauważyła mój stan.

— Anka, co się dzieje? Wyglądasz jak cień człowieka.

Nie wytrzymałam i wszystko jej opowiedziałam: o teściowej, o Pawle, o tym jak czuję się niewidzialna we własnym domu.

Magda objęła mnie ramieniem.

— Nie możesz tak żyć. Musisz pomyśleć o sobie. Może powinnaś… wyprowadzić się?

Zamarłam na samą myśl. Wyprowadzić się? Zostawić Pawła? Zostawić wszystko?

Wieczorem wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Teściowa siedziała przed telewizorem i oglądała „M jak miłość”.

— Co tak wcześnie? — rzuciła podejrzliwie.

— Musiałam wyjść z pracy wcześniej — odpowiedziałam cicho.

Weszłam do sypialni i zaczęłam pakować rzeczy do torby: kilka ubrań, kosmetyki, książkę ulubionego poety. Ręce mi się trzęsły.

Nagle drzwi otworzył Paweł.

— Co robisz?

— Wyprowadzam się — powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Zbladł.

— Zwariowałaś? Gdzie pójdziesz?

— Do Magdy na kilka dni. Potem zobaczę.

— A co z mamą? Co z nami?

Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam tam tylko strach i niezrozumienie.

— Nie mogę już tak żyć, Paweł. Próbowałam wszystkiego… Ale ty zawsze stoisz po stronie mamy. Nigdy po mojej.

Teściowa wbiegła do pokoju.

— Co tu się dzieje?!

— Ania chce nas zostawić! — krzyknął Paweł.

— I bardzo dobrze! — syknęła teściowa. — Tylko kłopotów z tobą miałam!

Zebrałam resztki godności i wyszłam z mieszkania. Na klatce schodowej nogi mi się ugięły i musiałam usiąść na schodach. Oddychałam ciężko, serce waliło mi jak oszalałe.

Magda przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Przez pierwsze dni byłam jak w letargu — spałam po dwanaście godzin na dobę albo gapiłam się w sufit.

Telefon dzwonił bez przerwy: Paweł, teściowa, nawet moja mama z Radomia.

— Aniu, co ty wyprawiasz? Małżeństwo to nie zabawa! — krzyczała przez słuchawkę mama.

— Mamo, ja już nie mogę… Oni mnie niszczą…

— Przesadzasz! Każda kobieta musi się poświęcać! Ja dla twojego ojca też wszystko robiłam!

Poczułam się jeszcze bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

Minęły tygodnie. Znalazłam pokój do wynajęcia na Ochocie. Mały, z widokiem na podwórko pełne dzieciaków grających w piłkę. Po raz pierwszy od dawna mogłam sama decydować o tym, co jem na śniadanie i kiedy idę spać.

Ale nocami dopadały mnie wyrzuty sumienia. Czy naprawdę zrobiłam dobrze? Czy nie powinnam była jeszcze raz spróbować dogadać się z Pawłem? Może gdybym była bardziej cierpliwa…

Czasem spotykam Pawła na ulicy albo w sklepie spożywczym pod blokiem. Patrzy na mnie jak na obcą osobę. Raz nawet próbował porozmawiać:

— Aniu… Może wrócisz? Mama już trochę złagodniała…

Uśmiechnęłam się smutno.

— To nie tylko o twoją mamę chodziło… Chodziło o nas. O to, że nigdy nie byłam dla ciebie ważna…

Odwrócił wzrok i odszedł bez słowa.

Dziś mija pół roku odkąd uciekłam z tamtego domu. Nadal budzę się czasem zlękniona, że zaraz ktoś będzie miał do mnie pretensje o niedomyte naczynia czy źle ugotowany makaron. Ale coraz częściej czuję spokój.

Zaczynam odkrywać siebie na nowo: chodzę na jogę, czytam książki do późna w nocy, spotykam się z przyjaciółmi bez tłumaczenia się komukolwiek.

Czasem jednak nachodzi mnie myśl: czy można naprawdę odnaleźć siebie po takim rozstaniu? Czy da się wybaczyć sobie własną ucieczkę?

A może każda z nas musi kiedyś uciec – choćby tylko po to, by usłyszeć własny głos?