„Już zdecydowałeś za mnie?!” – historia jednego nierodzącego się wesela
— Tomasz, coś jest nie tak? Mów wreszcie — powiedziałam, starając się nie okazać niepokoju, choć serce waliło mi jak oszalałe. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w tej naszej ulubionej restauracji na Starym Rynku, gdzie jeszcze pół roku temu śmialiśmy się z kelnera, który pomylił nasze zamówienia. Dziś Tomasz był inny. Jego palce nerwowo bawiły się obrączką, którą wybrał dla siebie bez konsultacji ze mną. Wtedy uznałam to za drobiazg. Teraz widziałam w tym coś więcej.
— Hania… — zaczął, ale głos mu zadrżał. — Muszę ci coś powiedzieć. Chodzi o ślub…
Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że wszystko wokół zwolniło. Ludzie przy sąsiednich stolikach rozmawiali, śmiali się, a ja czułam się jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
— Co z nim? — zapytałam cicho.
Tomasz odchrząknął i spojrzał mi prosto w oczy.
— Rozmawiałem z twoimi rodzicami. I z moimi też. Ustaliliśmy kilka rzeczy…
— Ustaliliście? — przerwałam mu, czując jak narasta we mnie gniew. — Beze mnie?
— Hania, to tylko szczegóły…
— Jakie szczegóły? — Głos mi się załamał. — Przecież to nasz ślub!
Tomasz westchnął ciężko.
— Twoja mama nalegała na kościół św. Wojciecha, bo tam brała ślub twoja siostra. Mój ojciec załatwił już salę w hotelu pod miastem, bo uważa, że tam będzie bardziej elegancko. A twoja babcia…
— Moja babcia? — przerwałam mu z niedowierzaniem.
— Tak, ona już zamówiła orkiestrę. Podobno grała na weselu twoich rodziców…
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa. Wszystko działo się poza mną, jakbym była tylko dodatkiem do własnego życia.
— A ja? — wyszeptałam. — Czy ktoś mnie o coś zapytał?
Tomasz spuścił wzrok.
— Myślałem, że tak będzie łatwiej…
Wstałam gwałtownie, przewracając krzesło. Ludzie spojrzeli na mnie z ciekawością i współczuciem. Wybiegłam z restauracji na chłodny, kwietniowy wieczór Poznania. Przez chwilę stałam na rynku, próbując złapać oddech.
Telefon zadzwonił. Mama.
— Haniu, wszystko w porządku? Tomasz mówił, że jesteście już po rozmowie…
— Mamo, czy ty naprawdę myślisz, że ja tego chcę? Że chcę ślubu w tym kościele i tej sali?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Kochanie, to tradycja…
— Może ja nie chcę tej tradycji! Może chcę czegoś innego!
Rozłączyłam się i usiadłam na ławce pod ratuszem. Próbowałam sobie przypomnieć moment, kiedy przestałam być główną bohaterką własnej historii. Kiedy pozwoliłam innym decydować za mnie?
Przed oczami stanęły mi obrazy z dzieciństwa: mama wybierająca mi sukienki do szkoły, tata zapisujący mnie na lekcje fortepianu, choć marzyłam o tańcu. Zawsze byłam „grzeczną dziewczynką”, która nie sprawia problemów.
Tomasz znalazł mnie po godzinie. Usiadł obok i przez chwilę milczeliśmy.
— Przepraszam — powiedział cicho. — Chciałem dobrze.
Spojrzałam na niego przez łzy.
— Ale nie zapytałeś mnie o zdanie. Nikt mnie nie zapytał.
Tomasz wziął moją dłoń.
— Możemy jeszcze wszystko zmienić…
Pokręciłam głową.
— Nie wiem już nawet, czy chcę tego ślubu.
Wróciłam do domu późno w nocy. Mama czekała na mnie w kuchni.
— Haniu…
— Mamo, dlaczego nigdy nie pytasz mnie o zdanie?
Mama spojrzała na mnie zaskoczona.
— Myślałam, że robimy to dla ciebie…
— Ale ja nie jestem tobą! Nie chcę żyć według twoich zasad!
Wybiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Całą noc przewracałam się z boku na bok, rozmyślając o tym wszystkim. Czy naprawdę kocham Tomasza? Czy chcę być z nim dlatego, że on jest „odpowiedni”, czy dlatego, że go pragnę?
Rano zadzwoniła do mnie siostra.
— Hania, słyszałam co się stało…
— Nie wiem już co robić — przyznałam szczerze.
— Zrób to, co czujesz. Nie to, czego oczekują inni.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez cały dzień. Spotkałam się z Tomaszem jeszcze raz. Siedzieliśmy na ławce nad Wartą i patrzyliśmy na przepływające statki.
— Tomasz… Ja nie mogę tak żyć. Nie mogę być tylko dodatkiem do twojego życia ani marionetką w rękach naszych rodzin.
Tomasz milczał długo.
— Rozumiem — powiedział w końcu. — Chciałem cię uszczęśliwić po swojemu… Ale chyba nie potrafię inaczej.
Rozstaliśmy się tego dnia bez kłótni i bez łez. Czułam ulgę i smutek jednocześnie. Przez kolejne tygodnie rodzina próbowała mnie przekonać do powrotu do Tomasza i „naprawienia wszystkiego”. Ale ja już wiedziałam: muszę żyć po swojemu.
Czasem zastanawiam się, czy podjęłam dobrą decyzję. Czy można być szczęśliwym wbrew wszystkim? Czy odwaga do bycia sobą zawsze musi tyle kosztować?