Złudzenia i rozczarowania: Historia naszej rodziny i babci Zofii
— Nie pozwolę, by moja matka trafiła do domu starców! — głos cioci Jolanty odbił się echem po naszym małym salonie, w którym zapadła nagła cisza. Mama tylko ścisnęła dłonie na kolanach, a ja patrzyłam na babcię Zofię, która siedziała skulona w fotelu, z nieobecnym wzrokiem wbitym w dywan. Czułam, jak serce wali mi w piersi. Wszyscy wiedzieliśmy, że babcia jest coraz słabsza, coraz częściej zapominała, kim jesteśmy i gdzie się znajduje. Ale nikt nie chciał wypowiedzieć na głos tego, co wisiało nad nami jak ciemna chmura: że nie dajemy już rady.
Ciocia Jolanta zawsze była tą „silną” — przynajmniej tak o sobie mówiła. Miała własną firmę, dom pod Warszawą i wiecznie podkreślała, że „rodzina to świętość”. Kiedy więc zaproponowała, że zabierze babcię do siebie, wszyscy poczuliśmy ulgę wymieszaną z poczuciem winy. Mama płakała tej nocy długo, a ja podsłuchałam przez drzwi jej rozmowę z tatą:
— Może Jolanta rzeczywiście da radę… Może tam będzie jej lepiej…
— A jeśli nie? — odpowiedział cicho tata.
Nie wiedzieliśmy wtedy, że te słowa będą miały prorocze znaczenie.
Przez pierwsze tygodnie ciocia dzwoniła codziennie. Opowiadała, jak babcia spaceruje po ogrodzie, jak razem oglądają stare zdjęcia. Przesyłała zdjęcia babci z kotem na kolanach i zapewniała, że wszystko jest pod kontrolą. Mama zaczęła się uśmiechać częściej, a ja próbowałam nie myśleć o tym, jak bardzo tęsknię za babcią.
Aż pewnego dnia telefon ucichł. Najpierw na jeden dzień, potem na dwa. Mama zaczęła się niepokoić. W końcu zadzwoniła sama.
— Jolanta? Co u was? — zapytała z wymuszonym spokojem.
— Wszystko dobrze, tylko jestem bardzo zajęta — odpowiedziała ciocia krótko i szybko zakończyła rozmowę.
Coś było nie tak. Mama zaczęła dopytywać, czy możemy odwiedzić babcię. Ciocia unikała tematu. W końcu po trzech miesiącach przyszło pismo z domu opieki pod Warszawą. Było zaadresowane do mamy jako najbliższej rodziny babci Zofii. Zamarliśmy.
— To chyba jakaś pomyłka… — szepnęła mama, ale jej głos drżał.
Pojechaliśmy tam natychmiast. Dom opieki był schludny, czysty, ale zimny w swoim porządku. Babcia siedziała przy oknie i patrzyła na drzewa za ogrodzeniem. Kiedy nas zobaczyła, jej twarz rozjaśnił uśmiech — ten sam uśmiech, który pamiętałam z dzieciństwa.
— Kochanie… przyszliście… — wyszeptała słabo.
Nie mogłam powstrzymać łez. Mama przytuliła ją mocno i długo płakały razem. Pielęgniarka wyjaśniła nam, że babcia jest tu od dwóch tygodni. Że ciocia Jolanta przywiozła ją pewnego ranka i podpisała wszystkie dokumenty.
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Mama zadzwoniła do cioci jeszcze tego samego wieczoru.
— Jak mogłaś? Przecież obiecałaś…
— Nie rozumiesz! — krzyczała ciocia przez telefon. — Próbowałam! Ale ona nie spała po nocach, gubiła się w domu, bałam się o nią i o siebie! Nie jestem robotem!
Mama długo nie mogła dojść do siebie po tej rozmowie. Ja też czułam w sobie gniew i rozczarowanie. Przecież ciocia Jolanta tak głośno deklarowała swoją miłość i oddanie. Dlaczego więc tak łatwo się poddała?
Z czasem zaczęłam rozumieć, że to wszystko jest dużo bardziej skomplikowane niż chciałabym wierzyć. Babcia wymagała całodobowej opieki, była coraz bardziej zagubiona i bezradna. Ciocia miała swoje życie, pracę, dzieci na studiach. Może naprawdę próbowała… Może wszyscy próbowaliśmy na swój sposób.
Ale nie mogłam przestać myśleć o tym pierwszym dniu — o tej teatralnej scenie w naszym salonie i o słowach cioci: „Nie pozwolę…”. Czy naprawdę chodziło jej o dobro babci? Czy może bardziej o to, żeby dobrze wypaść przed rodziną? Czy my wszyscy nie jesteśmy czasem więźniami własnych deklaracji?
Babcia Zofia mieszka w domu opieki już ponad rok. Odwiedzamy ją regularnie z mamą. Czasem poznaje nas od razu, czasem pyta: „A wy kim jesteście?”. Za każdym razem wychodzę stamtąd z ciężarem na sercu i pytaniem bez odpowiedzi: czy mogliśmy zrobić coś inaczej?
Często wracam myślami do tej sceny sprzed roku i zastanawiam się: czy łatwo jest oceniać innych, kiedy samemu nie stanęło się przed takim wyborem? Czy miłość do rodziny polega na poświęceniu za wszelką cenę? A może czasem trzeba przyznać się do własnych ograniczeń?
Nie wiem, czy kiedykolwiek znajdę odpowiedź na te pytania. Ale jedno wiem na pewno: ta historia zmieniła mnie na zawsze. I chyba nigdy nie przestanę się zastanawiać — co by było, gdybyśmy wtedy postąpili inaczej?