W deszczowy wieczór października: Opowieść o rodzinnych sekretach i przebaczeniu
W deszczowy wieczór października drzwi mojego mieszkania zadudniły tak gwałtownie, że aż podskoczyłam na kanapie. Byłam sama – mąż nocował u rodziców w Krakowie, a syn spał u kolegi. Zimne światło latarni wpadało przez okno, odbijając się w kałużach na podwórku. Wstałam niechętnie, bo kto odwiedza ludzi po dwudziestej drugiej? Otworzyłam drzwi i zamarłam. Na wycieraczce stała moja matka – ta sama, która pięć lat temu wyjechała do Niemiec i przestała odbierać moje telefony.
– Wiktoria… – wyszeptała, a jej głos był cichszy niż deszcz bębniący o parapet.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W końcu odsunęłam się i wpuściłam ją do środka. Pachniała wilgocią i papierosami. Miała na sobie starą kurtkę, którą pamiętałam z dzieciństwa.
– Co się stało? – spytałam szorstko, bo przez te lata nauczyłam się nie ufać jej słowom.
– Mogę usiąść? – zapytała, rozglądając się niepewnie po moim salonie.
Przytaknęłam i podałam jej herbatę. Ręce jej drżały.
– Nie mam gdzie iść – powiedziała w końcu. – Twój ojciec… on mnie wyrzucił. A w Niemczech… nie mam już pracy. Nie mam nikogo.
Poczułam, jak narasta we mnie gniew. Przez lata to ja nie miałam nikogo – ona wyjechała, ojciec pił coraz więcej, a ja musiałam radzić sobie sama. Przypomniałam sobie, jak płakałam w poduszkę, kiedy nie przyjechała na mój ślub.
– Dlaczego teraz? – zapytałam. – Dlaczego wracasz akurat dziś?
Matka spuściła wzrok.
– Boję się… Boję się być sama. I chciałam ci powiedzieć prawdę.
Usiadłam naprzeciwko niej, czując jak serce wali mi w piersi.
– Jaką prawdę?
Zanim odpowiedziała, rozległ się dźwięk klucza w zamku. To był mój brat, Paweł – nie uprzedził mnie, że przyjedzie. Wszedł do mieszkania, zobaczył matkę i zbladł.
– Co ona tu robi? – syknął przez zaciśnięte zęby.
– Przyszła… bo nie ma gdzie iść – odpowiedziałam cicho.
Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Ty zawsze musisz być tą dobrą córką, co? A pamiętasz, jak nas zostawiła?
Matka zaczęła płakać. Jej łzy były ciche, niemal niezauważalne, ale ja widziałam je wyraźnie.
– Przepraszam… – szepnęła. – Ale muszę wam coś powiedzieć. Coś, co ukrywałam przez całe wasze życie.
Zrobiło się cicho. Nawet Paweł usiadł na krześle naprzeciwko niej.
– Wasz ojciec… on nie jest twoim ojcem, Pawle – powiedziała nagle. – Twój prawdziwy ojciec był moją pierwszą miłością. Zginął w wypadku zanim się urodziłeś. Wasz ojciec przyjął mnie z tobą… ale nigdy cię nie pokochał jak własnego syna.
Paweł zerwał się z miejsca.
– Kłamiesz! – krzyknął. – To przez ciebie całe życie czułem się gorszy!
Matka zasłoniła twarz dłońmi.
– Przepraszam… Nie umiałam inaczej…
Wstałam i podeszłam do brata. Chciałam go objąć, ale odsunął się ode mnie.
– Wiedziałaś o tym? – zapytał ostro.
– Nie… Przysięgam, nie wiedziałam.
Przez chwilę staliśmy wszyscy w milczeniu. Deszcz walił o szyby coraz mocniej. W końcu Paweł wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zatrzęsły się ściany.
Zostałyśmy same. Matka płakała bezgłośnie.
– Wiktoria… ja naprawdę chciałam dobrze. Ale wszystko mi się wymknęło spod kontroli. Twój ojciec pił coraz więcej… Ja byłam nieszczęśliwa…
Usiadłam obok niej i przez długi czas milczałyśmy razem. Czułam w sobie burzę: gniew, żal, współczucie i coś jeszcze – może cień nadziei?
Następnego dnia zadzwonił Paweł. Jego głos był zimny:
– Nie chcę jej widzieć. Nigdy więcej.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez kolejne dni matka mieszkała u mnie – spała na kanapie, prawie nie jadła. Czasem próbowała ze mną rozmawiać o dawnych czasach, ale ja byłam zamknięta jak nigdy wcześniej.
Pewnego wieczoru przyszła moja teściowa, pani Barbara. Gdy zobaczyła moją matkę w kuchni, zmarszczyła brwi.
– Co ona tu robi? – spytała bez ogródek.
– Nie ma gdzie iść – odpowiedziałam szczerze.
Teściowa pokręciła głową.
– Wiktoria, musisz myśleć o swojej rodzinie! Twój mąż nie będzie zadowolony…
Poczułam się jak dziecko między dwoma zwaśnionymi kobietami. Mąż rzeczywiście wrócił następnego dnia i zrobił mi awanturę:
– Nie możesz jej tu trzymać! Paweł jest załamany! A ja… ja nie chcę mieć jej pod dachem!
Pokłóciliśmy się tak bardzo, że przez dwa dni nie odzywaliśmy się do siebie słowem. Syn patrzył na mnie pytająco:
– Mamo, dlaczego babcia płacze?
Nie umiałam mu odpowiedzieć.
W końcu matka spakowała swoje rzeczy do starej torby i stanęła w progu mojego mieszkania.
– Dziękuję ci za wszystko – powiedziała cicho. – Może kiedyś mi wybaczysz…
Patrzyłam na nią długo. Chciałam ją zatrzymać, ale nie potrafiłam wypowiedzieć ani słowa.
Odeszła w deszczowy wieczór października – tak samo jak przyszła. Zostałam sama z pytaniami bez odpowiedzi: czy można wybaczyć wszystko? Czy rodzina to tylko więzy krwi?
Czasem patrzę przez okno na mokre ulice i myślę: czy gdybym wtedy ją zatrzymała, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy są rany, które nigdy się nie zabliźnią?