Zdrada, która zmieniła wszystko: Historia mojego życia

– Nie wierzę ci, Piotrze! – krzyknęła przez łzy jego żona, Małgorzata. Stałam wtedy za drzwiami ich mieszkania na warszawskim Mokotowie, ściskając w dłoni klucz, który dostałam od niego zaledwie tydzień wcześniej. Słyszałam każde słowo. – Jak mogłeś? Przecież mamy dzieci! Ja… ja jestem w ciąży z bliźniakami!

W tamtej chwili moje serce waliło jak oszalałe. Wiedziałam, że jestem powodem tego dramatu. Piotr był moim szefem w agencji reklamowej. Zaczęło się niewinnie – wspólne projekty, późne powroty do domu, kawa po pracy. Z czasem rozmowy stawały się coraz bardziej osobiste. On opowiadał o swoim małżeństwie, o tym, jak bardzo czuje się samotny mimo rodziny. Ja słuchałam i współczułam, a potem… zakochałam się.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy pocałował mnie w biurze po godzinach. Było ciemno, tylko światła miasta wpadały przez okno. – Nie mogę już dłużej udawać – szepnął wtedy. – Kocham cię, Aniu.

Wiedziałam, że to początek końca czegoś ważnego. Ale nie umiałam przestać. Każde spotkanie było jak narkotyk. Piotr coraz częściej nocował u mnie, tłumacząc się żonie nadgodzinami. Aż w końcu wszystko się wydało.

Małgorzata dowiedziała się o nas przypadkiem – znalazła SMS-a na jego telefonie. „Tęsknię za tobą. Twoja Ania.” Tego wieczoru Piotr wrócił do domu i zastał ją zapłakaną na kanapie. Wybiegł z mieszkania i przyszedł do mnie. – To koniec – powiedział cicho. – Muszę odejść.

Przez kilka tygodni żyliśmy jak w bańce mydlanej. Wynajęliśmy małe mieszkanie na Żoliborzu. Piotr próbował utrzymywać kontakt z dziećmi – Zosią i Michałem – ale Małgorzata nie chciała go widzieć. – Zdradziłeś nas wszystkich – mówiła przez telefon. – Nie chcę cię tu więcej.

Czułam się winna, ale jednocześnie szczęśliwa. Miałam go tylko dla siebie. Myślałam, że teraz wszystko się ułoży.

Ale życie szybko zweryfikowało moje marzenia.

Piotr coraz częściej był zamyślony, nieobecny. Praca już go nie cieszyła, a ja czułam się coraz bardziej samotna w naszym nowym życiu. Kiedyś wrócił do domu pijany i wybuchnął płaczem.

– Straciłem dzieci – powiedział drżącym głosem. – One mnie nienawidzą.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przytuliłam go tylko i płakałam razem z nim.

Po roku zaszłam w ciążę. Piotr był szczęśliwy, ale widziałam w jego oczach cień smutku. Nasza córka, Julia, przyszła na świat w listopadzie 2009 roku. Była śliczna i zdrowa, a Piotr starał się być dobrym ojcem.

Ale przeszłość nie dawała nam spokoju.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Małgorzata.

– Chciałaś go? Masz go całego – powiedziała lodowatym tonem. – Ale pamiętaj: karma wraca.

Zamarłam. Przez kolejne miesiące żyłam w strachu przed jej słowami.

Piotr próbował odbudować relacje z Zosią i Michałem, ale dzieci nie chciały go znać. Michał napisał mu kiedyś list: „Nie jesteś już moim tatą.”

Widziałam, jak Piotr gaśnie z dnia na dzień.

Nasze życie stało się rutyną: praca, dom, dziecko, milczenie przy kolacji. Coraz częściej kłóciliśmy się o drobiazgi: rachunki, obowiązki domowe, wychowanie Julii.

– To nie tak miało być! – krzyczałam pewnego wieczoru.

– A jak miało być? – odpowiedział zmęczonym głosem.

Nie wiedziałam.

W 2015 roku Piotr zachorował na serce. Lekarze zalecili mu spokój i zmianę trybu życia. Przestraszyłam się wtedy naprawdę pierwszy raz od lat.

Julia miała wtedy sześć lat i nie rozumiała, dlaczego tata jest ciągle smutny i nie ma siły się z nią bawić.

Wtedy zadzwoniła do nas Zosia.

– Chciałabym zobaczyć tatę – powiedziała niepewnie.

Piotr płakał jak dziecko po tej rozmowie.

Spotkali się w kawiarni na Nowym Świecie. Wrócił do domu odmieniony – jakby ktoś zdjął mu z pleców ciężar lat winy i żalu.

Ale to był tylko chwilowy promyk nadziei.

Wkrótce potem Małgorzata zachorowała na raka. Dzieci potrzebowały ojca bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

– Musisz im pomóc – powiedziałam Piotrowi pewnego wieczoru.

– Ale co z nami? – zapytał cicho.

– My sobie poradzimy – odpowiedziałam, choć serce mi pękało.

Piotr wrócił do dzieci na kilka miesięcy, by być przy nich w najtrudniejszym czasie. Ja zostałam sama z Julią.

Czułam się zdradzona przez los. Czy to była ta karma?

Małgorzata zmarła wiosną 2017 roku. Piotr został sam z dorosłymi już dziećmi i poczuciem winy, które nigdy go nie opuściło.

Nasze małżeństwo rozpadło się niedługo potem. Julia została ze mną; Piotr wyprowadził się do małego mieszkania na Ursynowie.

Czasem dzwoni do mnie późnym wieczorem.

– Przepraszam za wszystko – mówi cicho.

Nie wiem już nawet, za co przeprasza najbardziej: za zdradę Małgorzaty? Za porzucenie dzieci? Za to, że nasze życie okazało się inne niż sobie wyobrażaliśmy?

Dziś jestem sama. Julia dorasta i coraz częściej pyta o ojca.

– Czy tata nas kocha? – pyta czasem wieczorem przed snem.

Przytulam ją mocno i odpowiadam: – Każdy kocha na swój sposób…

Często zastanawiam się: czy można zbudować szczęście na cudzym nieszczęściu? Czy nasze wybory naprawdę są tylko nasze? A może wszystko wraca do nas szybciej, niż myślimy?

Co wy o tym sądzicie? Czy wybaczenie jest możliwe? Czy los naprawdę nas rozlicza?