Złamane iluzje: Prawda pod idealnym obrazem. Moja historia po dwunastu latach małżeństwa
— Milena, musimy porozmawiać. — Jego głos był cichy, niemal obcy. Stałam w kuchni, trzymając kubek z herbatą, a moje ręce drżały tak mocno, że rozlałam kilka kropel na blat. Spojrzałam na Piotra, mojego męża od dwunastu lat, i poczułam, jak coś ciężkiego osiada mi na piersi.
Nie wiedziałam jeszcze, że za chwilę wszystko się zmieni. Że ta rozmowa będzie początkiem końca wszystkiego, co znałam.
— Co się stało? — zapytałam, próbując brzmieć spokojnie. W środku jednak już czułam niepokój. Ostatnio Piotr był inny — zamknięty w sobie, wiecznie zmęczony, coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. Ale przecież to Warszawa, życie tutaj jest szybkie, stresujące…
— Milena… — zawahał się. — To nie jest łatwe. Ale musisz wiedzieć.
Wtedy zadzwonił jego telefon. Zwykle nie zaglądałam mu przez ramię, ale tym razem coś mnie tknęło. Na ekranie wyświetliła się wiadomość: „Tęsknię za tobą. Kiedy znowu się zobaczymy? Kocham cię.”
Poczułam, jak świat wiruje. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Piotr szybko schował telefon, ale widziałam już wszystko.
— Kim ona jest? — zapytałam cicho.
Nie odpowiedział od razu. Patrzył na mnie z mieszaniną winy i żalu.
— To nie tak miało być… — wyszeptał.
Wtedy usłyszałam cichy płacz Zosi z jej pokoju. Nasza siedmioletnia córka była dla mnie wszystkim. Przez chwilę chciałam po prostu pobiec do niej i schować się w jej dziecięcym świecie, gdzie wszystko jest proste i dobre.
Ale nie mogłam. Musiałam stawić czoła prawdzie.
— Od jak dawna? — zapytałam już bez łez w głosie.
— Kilka miesięcy… Milena, ja… Ja nie wiem, co robić. Nie chcę cię ranić. Nie chcę ranić Zosi.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Piotr spał na kanapie w salonie. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, ale wystarczyło jedno spojrzenie koleżanki z biura i już czułam łzy pod powiekami.
Moja mama zadzwoniła któregoś wieczoru:
— Milenka, wszystko dobrze? Jesteś jakaś inna ostatnio…
— Tak, mamo, wszystko dobrze — skłamałam.
Nie miałam siły tłumaczyć jej, że jej ukochany zięć zdradził mnie z kimś młodszym. Że cała nasza rodzina to tylko pozory.
Zosia zaczęła zadawać pytania:
— Mamusiu, dlaczego tata śpi w salonie?
— Bo jest mu tam wygodniej — odpowiedziałam drżącym głosem.
W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Szefowa zauważyła:
— Milena, jeśli potrzebujesz wolnego…
— Nie, dam radę — zapewniłam ją z wymuszonym uśmiechem.
Wieczorami leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit. Próbowałam przypomnieć sobie momenty szczęścia z Piotrem: nasz ślub w małym kościele na Pradze, narodziny Zosi, wspólne wakacje nad morzem… Czy to wszystko było kłamstwem?
Pewnego dnia Piotr wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
— Milena… Ja zostanę. Dla Zosi. Nie chcę jej tego robić.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
— A co ze mną? — zapytałam cicho.
Nie odpowiedział. W jego oczach widziałam tylko pustkę.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak współlokatorzy. Każdy dzień był walką o normalność dla Zosi: wspólne śniadania, odprowadzanie do szkoły, rozmowy o niczym przy kolacji. Ale między nami była już tylko cisza i chłód.
Moja siostra Ania próbowała mnie pocieszyć:
— Milena, nie możesz tak żyć! On cię zdradził! Musisz pomyśleć o sobie!
Ale ja nie potrafiłam podjąć decyzji. Bałam się samotności bardziej niż zdrady. Bałam się o Zosię — jak ona to zniesie?
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra przez telefon:
— Nie mogę teraz… Ona wie… Tak, kocham cię…
To był moment przełomowy. Poczułam gniew i ból jednocześnie. Wybiegłam z domu na zimny warszawski wieczór i szłam bez celu przez miasto. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego?
Następnego dnia powiedziałam Piotrowi:
— Nie chcę już tak żyć. Albo walczysz o naszą rodzinę naprawdę, albo odchodzisz.
Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął:
— Nie potrafię już kochać tak jak kiedyś…
To był koniec. Rozwód przebiegł szybko i bez większych kłótni — byliśmy już zbyt zmęczeni walką.
Najtrudniejsze było powiedzieć Zosi prawdę:
— Kochanie, tata będzie mieszkał gdzie indziej… Ale oboje cię bardzo kochamy.
Zosia płakała długo tej nocy. Przytuliłam ją mocno i obiecałam sobie jedno: nigdy więcej nie pozwolę sobie uwierzyć w iluzję szczęścia za wszelką cenę.
Dziś jestem sama, ale silniejsza niż kiedykolwiek. Każdego dnia uczę się budować życie od nowa — dla siebie i dla Zosi.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można jeszcze zaufać? Czy warto wierzyć w miłość po tym wszystkim? Może wy macie odpowiedź…