Jak lata mijają, a dzieci stają się obce: Opowieść o utraconej bliskości

„Nie wytrzymam już dłużej, Aneto… Nie mogę słuchać, jak wszyscy powtarzają, że to normalne, że dzieci muszą iść własną drogą. Czy to normalne, że mój syn nie pojawił się nawet na pogrzebie ojca?” – mój głos załamał się, gdy siedziałam przy kuchennym stole, ściskając filiżankę herbaty tak mocno, jakby od niej zależało moje życie. Moja siostra Aneta siedziała naprzeciwko, milczała i spuszczała wzrok. Wiem, że jej też jest ciężko, ale jeszcze trudniej mi znieść to, że nikt nie rozumie, jak bardzo boli ta cisza w domu.

Pamiętam dzień, kiedy mój najstarszy syn, Michał, po raz pierwszy wspomniał o wyjeździe do Anglii. Miał zaledwie dwadzieścia lat, ale już wtedy był zdecydowany. „Mamo, tu nie ma dla mnie przyszłości. Tu tylko czekam na kolejny dzień. Tam będę pracował, może coś osiągnę.” Nie potrafiłam go zatrzymać. Nawet nie próbowałam. Tylko go przytuliłam i powiedziałam: „Synku, gdziekolwiek będziesz, zawsze masz tu dom.”

Lata mijały. Najpierw wyjechał Michał, potem Karolina na studia do Warszawy, a najmłodszy Kuba ożenił się i zamieszkał w Gdańsku. Dom, który kiedyś rozbrzmiewał dziecięcym śmiechem i kłótniami, teraz był cichy. Tylko zegar na ścianie i moje serce biły szybciej za każdym razem, gdy dzwonił telefon albo przychodził list.

„Dzwoniłaś do nich znowu?” – zapytała Aneta cicho.

„Tak. Michałowi wysłałam zdjęcia ogrodu – tej starej jabłoni, którą sadził z ojcem. Wiesz, że nie odpowiedział już od trzech miesięcy? Tylko kartka na święta i nic więcej.”

Aneta spojrzała na mnie ze smutkiem: „Może ma dużo pracy…”

„Wszyscy mają dużo pracy! Zawsze mają czas tylko wtedy, gdy potrzebują pieniędzy albo coś ich boli!” – wyrwało mi się zanim zdążyłam ugryźć się w język. Zacisnęłam usta i poczułam łzy napływające do oczu.

Karolina dzwoni raz w miesiącu, zawsze w pośpiechu. „Mamo, wszystko dobrze, nie mogę teraz długo rozmawiać, mam spotkanie.” Kuba wysyła zdjęcia wnuków na WhatsAppie, ale nigdy nie ma czasu przyjechać. „Mamo, sama wiesz jak to jest z małymi dziećmi… Może latem.” Każde lato to samo obietnica.

Czasem siedzę sama w salonie i przeglądam stare albumy. Oto Michał na rowerze przed szkołą, Karolina z medalem z konkursu matematycznego, Kuba w białej koszuli na pierwszej komunii. Pamiętam jak biegali po ogrodzie, jak krzyczeli: „Mamo! Gdzie są klucze? Mamo! Co na obiad?” Teraz nikt nie woła. Teraz tylko ptaki śpiewają za oknem.

Pewnego wieczoru, gdy składałam pranie, zadzwonił telefon. Serce mi zabiło mocniej na widok numeru Michała.

– Halo? Synku?

– Cześć mamo… Jak się masz?

Jego głos był zmęczony, odległy. Jakbym rozmawiała z kimś prawie obcym.

– Dobrze synku. A ty? Jak dzieci? Czy tam zimno? Potrzebujecie czegoś?

– Niczego nie trzeba mamo… Chciałem tylko usłyszeć jak się masz. Wiesz, że nie dam rady przyjechać w tym roku. Dzieci mają szkołę, żona pracuje… Może za rok.

Poczułam ścisk w gardle.

– Wiesz synku… Dziś rocznica śmierci twojego ojca. Zapaliłam mu świeczkę… Wszyscy byliśmy oprócz ciebie.

Po drugiej stronie cisza.

– Wiem mamo… Przepraszam. Nie mogłem… Wiesz jak tu jest.

Nie mogłam już mówić. Milczałam aż sam się rozłączył.

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Patrzyłam przez okno na pustą ulicę i zastanawiałam się gdzie popełniłam błąd. Czy kochałam ich za bardzo? Czy ich rozpieściłam? A może nauczyłam ich tylko tego, by zawsze szli dalej i nie oglądali się za siebie?

Następne dni były ciężkie. Nawet zwykłe wyjście na targ stało się wysiłkiem. Sąsiadki patrzyły na mnie ze współczuciem: „Biedna Barbara, wszyscy jej wyjechali…” Kiwałam tylko głową i spieszyłam do domu.

Pewnego dnia zadzwoniła Karolina:

– Mamo, mogłabyś nam wysłać trochę domowych pierogów na święta? Dzieci je uwielbiają…

Poczułam gorycz w gardle.

– Oczywiście Karolinko. Wyślę ci wszystko co lubisz. – Nie powiedziałam jej, że bardziej niż czegokolwiek brakuje mi jej uścisku.

Kuba napisał SMS-a: „Mamo, możesz mi przesłać kopię aktu urodzenia? Potrzebuję do papierów.” Ani słowa o tym jak się czuję.

Czasem myślę, że powinnam być szczęśliwa – wszyscy żyją i są zdrowi, mają swoje rodziny i życie. Ale potem przypominam sobie te wszystkie wieczory spędzone na czekaniu aż wrócą do domu, wszystkie troski i radości które dzieliliśmy. Teraz dzielimy tylko ciszę i formalności.

Aneta próbuje mnie pocieszać:

– Basia, takie czasy nastały. Dzieci idą swoją drogą. Musisz trochę pomyśleć o sobie!

Ale jak mam myśleć o sobie skoro oni byli całym moim światem?

Pewnego zimowego wieczoru usiadłam przed kominkiem i otworzyłam pudełko ze starymi listami i kartkami świątecznymi. Każde słowo czytałam jak modlitwę:

„Mamusiu kocham cię najbardziej na świecie! Twój Michaś.” Miał siedem lat kiedy mi to napisał.

Łzy spływały mi po policzkach gdy szeptałam:

– Synku… Gdzie jesteś teraz? Czy jeszcze mnie potrzebujesz czy jestem tylko wspomnieniem z dzieciństwa?

Może nie jestem jedyna która tak się czuje. Ile z nas matek siedzi samotnie w swoich domach czekając na telefon który nigdy nie dzwoni?

Czy to my jesteśmy winne temu, że nauczyłyśmy ich być silnymi i samodzielnymi? A może po prostu życie nas przegania zanim zdążymy zrozumieć jak bardzo stałyśmy się niepotrzebne?